Ministerstwo zdrowia obwodu samarskiego zwróciło się do prywatnych klinik ginekologicznych z „apelem” o wstrzymanie zabiegów przerywania ciąży. Do końca listopada „apelowi” podporządkowało się 10 z 31 placówek w obwodzie. Lokalny minister zdrowia uważa, że w ich ślady pójdą pozostałe kliniki. Nie będą sprzeciwiać się władzom w obawie o utratę licencji lub inne sankcje. Nie jest to zresztą pierwsze regionalne moratorium na przerywanie ciąży w Rosji, w ubiegłym roku wprowadzono je m.in. w Jakucji i Kraju Nadmorskim.
W Rosji trwa właśnie ogólnokrajowe pisanie listów protestacyjnych w tej sprawie do federalnego ministra zdrowia i prokuratora generalnego. Według najnowszych sondaży 80 proc. Rosjan opowiada się za prawem do aborcji. Ale to tzw. proliferzy (od ang. pro-life, za życiem), którzy często powołują się na polskie rozwiązania, zyskują coraz większy wpływ na władzę. W lipcu premier Dmitrij Miedwiediew udzielił im oficjalnego wsparcia, co według pisarki i feministki Marii Arbatowej w praktyce oznacza też państwowe dofinansowanie.
Sojusz tronu i ołtarza
Zgodnie z obowiązującym wciąż prawem Rosjanki mogą dokonać aborcji na życzenie do 12. tygodnia ciąży w każdym publicznym szpitalu. Jeśli ciąża jest wynikiem gwałtu, to zabieg jest możliwy do 22. tygodnia. Nie ma żadnych ograniczeń czasowych w przypadku ciężkich wad rozwojowych płodu lub zagrożenia życia i zdrowia matki.
Cerkiew od lat krytykuje takie rozwiązania. Wyczuwając zmianę w stanowisku rządzących, przygotowała już projekt ustawy antyaborcyjnej, który w wielu miejscach brzmi znajomo. Według niego „już zarodek jest istotą ludzką”, a nie „potencjalnym człowiekiem”, więc przysługują mu niezbywalne prawa jednostki: do życia, poszanowania godności i rozwoju.