Dwa artykuły impeachmentu – czyli zarzuty postawione Donaldowi Trumpowi – ogłosili we wtorek przywódcy demokratów w Izbie Reprezentantów Kongresu USA. Przemawiająca w ich imieniu przewodnicząca Izby Nancy Pelosi oskarżyła prezydenta o nadużycie władzy poprzez próbę wymuszenia na Ukrainie współpracy w jego reelekcji oraz o utrudnianie śledztwa (obstrukcję) Kongresu w tej sprawie.
Jerrold Nadler, demokratyczny przewodniczący komisji wymiaru sprawiedliwości w Izbie, działania Trumpa uznał za rażące naruszenie konstytucji. Prezydent przedłożył bowiem osobistą korzyść ponad interes Ameryki – chodziło wszak o pomoc dla zaprzyjaźnionego kraju prowadzącego wojnę z Rosją. Brak współpracy Białego Domu w dochodzeniu na ten temat (odmowa zeznań przed komisją Kongresu, ukrywanie dowodów) świadczy zaś o tym, że prezydent „stawia się ponad swoim krajem, naraża na szwank konstytucję i zagraża naszemu bezpieczeństwu”.
Donald Trump czeka na „proces”
Trump jest zaledwie czwartym prezydentem w dziejach USA, któremu przedstawiono artykuły impeachmentu – po Andrew Johnsonie (1868), Richardzie Nixonie (1974) i Billu Clintonie (1999). Już samo to jest miarą historycznej wagi oskarżenia.
Zarzuty zostaną w czwartek poddane pod głosowanie w komisji wymiaru sprawiedliwości Izby Reprezentantów, a w przyszłym tygodniu – na plenum Izby. Ich uchwalenie jest raczej przesądzone, bo demokraci mają zdecydowaną większość w Izbie i jej komisjach. Nawet jeśli wszyscy republikanie zagłosują przeciw (na co się zanosi) i nawet jeśli kilku demokratów wyłamie się z szeregu (co nie jest wykluczone), to głosów im wystarczy.
Potem sprawa trafi do Senatu. A tam w styczniu odbędzie się „proces”, który rozstrzygnie, czy Kongres pozbawi Trumpa stanowiska. To z kolei wydaje się mało prawdopodobne, bo Partia Republikańska (GOP) solidarnie broni prezydenta. Twierdzi, że nie zrobił nic złego, albo że jego czyn nie zasługuje na impeachment. GOP ma w wyższej izbie Kongresu liczbową przewagę.
Czytaj także: Jak wygląda procedura impeachmentu w USA
Demokraci zrezygnowali z części zarzutów
Demokraci sygnalizowali wcześniej gotowość postawienia Trumpowi jeszcze jednego zarzutu: przekupstwa (bribery), czynu wymienionego explicite w konstytucji jako kwalifikującego się do impeachmentu. Zrezygnowali głównie wskutek zastrzeżeń prawników, że wymagałoby to bardzo szerokiej interpretacji przestępstwa.
Niektórzy politycy sugerowali też rozszerzenie impeachmentu na oskarżenia o zmowę z Rosją, która pomogła mu wygrać wybory w 2016 r. Było to przedmiotem śledztwa prokuratora specjalnego Roberta Muellera. A całość układałaby się w spójny obraz skorumpowanego prezydenta, ponownie szukającego pomocy zagranicy, by wygrać wybory. Ostatecznie i z tego zrezygnowano, a to m.in. dlatego, że raport Muellera oczyścił prezydenta z zarzutu koordynacji działań z Moskwą, choć nie całkiem z zarzutu obstrukcji śledztwa.
Ograniczenie listy zarzutów do dwóch i do nacisków na Ukrainę zdaje się potwierdzać, że demokraci chcieli uniknąć rozciągania procedury na zbyt długi czas. Impeachment nie jest bowiem popularny – Amerykanie za ważniejsze uważają inne problemy, takie jak stan gospodarki (obecnie dobry), podatki czy ochrona zdrowia. Nawet wielu wyborców wrogo nastawionych do Trumpa jest zdania, że to strata czasu i pieniędzy. Wielu też zgadza się z narracją Białego Domu i GOP, która przekonuje w telewizji Fox News i prawicowych stacjach radiowych, że oskarżenie prezydenta zaostrza napięcia w kraju i jest czysto polityczną rozgrywką, podyktowaną obawami demokratów, że nie pokonają go w wyborach.