Po raz pierwszy ruch Sardynek pokazał się światu w ubiegłym miesiącu na Piazza Maggiore, centralnym placu Bolonii. Blisko 60-tys. zgromadzenie, w formie i treści przypominające bardziej happening niż poważny protest, miało zasadniczo jeden cel. Było wyrazem sprzeciwu całego regionu Emilia Romagna (którego Bolonia jest stolicą) wobec zapowiedzi Matteo Salviniego, że odbije prowincję z rąk lewicy w nadchodzących wyborach samorządowych.
Emilia Romagna, często nazywana „czerwonym regionem”, była bastionem lewicy, ale ostatnio wzrosły tam notowania ultraprawicowej Ligi. Z przejęcia w niej władzy Salvini chciał uczynić triumf symboliczny, kamień węgielny pod przyszłe sukcesy i jego marsz na Rzym.
Skąd się wziął ruch Sardynek
Mieszkańcy Bolonii nie chcieli mu na to pozwolić. 14 listopada stawili się w centrum na wezwanie umieszczone w mediach społecznościowych. Zadanie było proste – wypełnić Piazza Maggiore najszczelniej, jak się da, niczym sardynki w puszcze. Ponieważ służby miejskie szacowały, że ze względów bezpieczeństwa na placu nie powinno przebywać więcej niż 5,5 tys. osób, osiągnięcie właśnie takiej liczby wyznaczyli sobie organizatorzy. Jako swój symbol wybrali właśnie sardynki.
Nazwa nowego ruchu ma też drugie znaczenie, mocniej związane z realiami politycznymi. Sardynki – ryby małe, w pojedynkę nic nieznaczące – mają pokazać społeczeństwu, że zjednoczone, podążające razem w ustalonym kierunku, są w stanie przeciwstawić się nawet najbardziej agresywnemu drapieżnikowi. Tym ostatnim elementem układanki jest oczywiście Salvini, samiec alfa włoskiej polityki, przez Sardynki określany jako „rekin”.
Salvini chce rządzić Włochami
Salvini znalazł się w sytuacji co najmniej kuriozalnej.