Przed rokiem mieszkańcy obwodu moskiewskiego wyszli na ulice w proteście przeciw już funkcjonującym i nowym wysypiskom. Mieli dość hałd niesortowanych odpadów, wydzielających smród odczuwalny z dystansu kilku kilometrów. Podziałało, władze zamknęły 24 z 39 wysypisk w pobliżu stolicy. Ale śmieci gdzieś przecież trafić musiały.
Śmierdzący problem Moskwy
Gubernator obwodu archangielskiego Ilja Orłow, aby wkraść się w łaski władz i oligarchów, wyszedł z inicjatywą utworzenia u siebie śmieciowego poligonu, który przez najbliższe 20 lat przyjmowałby nawet 1,5 mln ton odpadów. Miało powstać największe wysypisko na kontynencie. Budowę Szyjesu, „parku technologiczno-ekologicznego”, podjęła firma Road Group, w której – jak wykazało śledztwo Iwana Gołunowa – działają osoby związane z moskiewskim ratuszem. A Duma na jednym takim wysypisku nie chciała poprzestać.
Mer stolicy Siergiej Sobianin rozwiązałby palący, śmierdzący problem. Ale ani on, ani Kreml nie przewidział fali „śmieciowych protestów”, które wybuchły w 30 regionach kraju. Prozaiczny problem doprowadził do konfliktu bardziej złożonego, niż się zdaje. Władze pompują bowiem wielkie pieniądze w stolicę, a na inne regiony nakładają wysokie podatki. Poziom życia i konsumpcji w stolicy znacznie przewyższa średnią w kraju. Wyższy jest też poziom śmiecenia. Szacuje się, że moskwianin produkuje dziennie jakieś dwa i pół razy więcej śmieci niż np. mieszkaniec Archangielska. Ale to ten drugi miał za to zapłacić. O skażeniu rzek, mórz (Białego i Barentsa) oraz źródeł wody pitnej nie wspominając.
Tylko 3–5 proc. śmieci trafia do recyklingu
Władza w Rosji jest scentralizowana, więc o przydziale funduszy dla regionów