Świat

Nieznana misja w Iraku. Nasi żołnierze w centrum konfliktu

Pożegnanie żołnierzy jadących na misję szkoleniową do Iraku, 2019 r. Pożegnanie żołnierzy jadących na misję szkoleniową do Iraku, 2019 r. Cezary Aszkiełowicz / Agencja Gazeta
Wydarzenia ostatnich dni zwróciły szczególną uwagę na obecność Wojska Polskiego w Iraku, o której na co dzień słychać tak mało, że prawie o niej zapomniano.

Wypowiedzi niektórych polityków sugerują, że nawet dla osób teoretycznie bardziej zorientowanych w działaniach państwa polscy żołnierze w Iraku to dziś wielka niewiadoma. Żądania natychmiastowego wycofania naszego kontyngentu czy pytania o to, „co oni tam w ogóle robią”, dowodzą nieznajomości lub niezrozumienia trwającego od początku obecności w NATO, a nawet wcześniej, zaangażowania Polski w operacje sojusznicze, ważny wymiar polityki bezpieczeństwa.

Flaga na maszt, Irak jest nasz

Obecny kontyngent to trzecie wcielenie obecności wojskowej Polaków pod międzynarodową flagą w Iraku. Najskromniejsze liczebnie i niezaangażowane w wojnę. Dziś to nie żadna okupacja, eufemicznie zwana stabilizacją. To nie czasy, gdy mieliśmy „swój” sektor odpowiedzialności, kwaterę w Babilonie, a Lech Janerka trochę prześmiewczo śpiewał: „Flaga na maszt, Irak jest nasz”.

Czytaj także: Irak obnażył słabość polskiej armii

Choć na misji przecież było o wiele mniej zabawnie niż w piosence. Zaczynała się z katastrofalnymi brakami sprzętowymi i w bałaganie organizacyjnym. Żołnierze do dziś opowiadają legendy o braku radiostacji czy prowizorycznym dozbrajaniu pojazdów. Decyzja polityczna o wejściu do Iraku ewidentnie wyprzedziła przygotowanie wojska i bezwzględnie obnażyła niemal zerową wówczas „interoperacyjność” z Amerykanami. Przyniosła też ponad 20 ofiar, nie tylko wśród wojskowych. Obrosła w legendy i bohaterów, takich jak kpt Grzegorz Kaliciak, uwieczniony w książkach i na filmie obrońca ratusza w Karbali (zaangażowany w budowanie już drugiej brygady Wojsk Obrony Terytorialnej).

U szczytu polskiego zaangażowania u boku Amerykanów kontyngent iracki liczył 2,5 tys. żołnierzy. Obecna misja, znacznie profesjonalniej przygotowana i bogatsza o doświadczenia ponad 15 lat, jest niemal dziesięciokrotnie mniejsza. Według danych odpowiedzialnego za misje zagraniczne Dowództwa Operacyjnego kontyngent liczy obecnie 268 żołnierzy. Nie mają za zadanie walczyć, chyba że w samoobronie, lecz uczyć.

Czytaj także: Życie polskich żołnierzy na misji w Iraku

Co Polacy robią w Iraku i regionie

Ich zadania podzielone są na dwie główne grupy. Największa część żołnierzy zajmuje się szkoleniem sił irackich uczestniczących w działaniach przeciwko tzw. Państwu Islamskiemu. Inna grupa ma doradzać i szkolić Irakijczyków w naprawach i utrzymaniu poradzieckiego sprzętu wojskowego starszej generacji. W składzie każdego kontyngentu jest grupa operatorów wojsk specjalnych, odpowiedzialnych za zabezpieczenie, konwoje, ochronę VIP-ów. Są też saperzy, zawsze potrzebni w terenie, gdzie pozostałości działań wojennych – niewypały, niewybuchy czy improwizowane miny – można napotkać dosłownie na każdym kroku.

Dwie główne lokalizacje Polaków w Iraku to wielkie lotnisko Al Asad pośrodku pustyni w zachodniej prowincji Anbar oraz również przylegająca do pasa startowego baza At-Tadżi – na północ od Bagdadu. Ale zespoły szkoleniowe są mobilne i często jeżdżą „w delegacje”. Dlatego zapewne Polacy byli i w drugiej z ostrzelanych przez Iran baz – w kurdyjskim Irbilu.

Jeszcze inni żołnierze należący do kontyngentu przebywają w Kuwejcie w bazie Ahmad al-Dżabir i zajmują się zabezpieczaniem transportu lotniczego z Iraku do Polski przy użyciu samolotów CASA i sporadycznie Hercules. Do niedawna stacjonowały tam cztery nasze F-16 wykonujące loty rozpoznawcze. W Katarze, w potężnej bazie lotniczej Al Udeid, też stacjonują żołnierze sił powietrznych, ale to głównie oficerowie łącznikowi regionalnego dowództwa operacji powietrznych.

Najmniej znana część kontyngentu to ta rozmieszczona w Jordanii. Z dostępnych mi informacji wynika, że tworzą ją żołnierze wojsk specjalnych, szkolący jordańskich i irackich kolegów. Obecna zmiana kontyngentu szkolno-doradczego jest już siódmą, dowodzi nią płk Marcin Adamski z 7. brygady obrony wybrzeża.

Czytaj także: Straszne państwo dżihadystów

NATO i USA z misją w Iraku

Formalnie wszystko to jest połączone w ramach Polskiego Kontyngentu Wojskowego w Republice Iraku, Jordańskim Królestwie Haszymidzkim, Państwie Katar oraz Państwie Kuwejt, choć w skrócie używa się nazwy PKW Irak. Wojskowe podporządkowanie kontyngentu jest równie skomplikowane co jego skład. W zakresie zadań doradczo-szkoleniowych podlega NATO – jest częścią operacji NATO Mission in Iraq, ustanowionej zaledwie w 2018 r. na prośbę rządu irackiego. To formuła współpracy i obecności sojuszu w tym kraju polegająca nie na operacjach bojowych, a szeroko rozumianym wsparciu.

Ogólne dowództwo sprawuje tu SACEUR, głównodowodzący sił sojuszniczych (obecnie gen. Tod Wolters), który w terenie ma do dyspozycji dwugwiazdkowego kanadyjskiego gen. Dany′ego Fortina. Mandat misji określa porozumienie NATO i Iraku na bazie zgodnej decyzji Rady Północnoatlantyckiej, podjętej na szczycie w Brukseli. Z drugiej strony polski kontyngent podlega amerykańskiemu dowództwu globalnej koalicji walczącej z tzw. Państwem Islamskim, a w praktyce dowództwu centralnemu USA, odpowiedzialnemu za Bliski Wschód i operację Inherent Resolve.

Czytaj także: Kryzys na Bliskim Wschodzie. Teraz pora na dyplomację

Bush wywoływał takie emocje jak Trump

Wszystkie te poplątane formuły wynikły z ewolucji zbrojnego zaangażowania USA, Zachodu i NATO wraz z sojusznikami z regionu i reszty świata w walkę z islamskim terroryzmem po zamachach z 11 września 2001 r. i inwazji USA na Irak w 2003. Historia to nie tak odległa, ale gdy pomyśleć, że od najgłośniejszego zamachu w historii wyrosło już całe pokolenie dorosłych ludzi, warta jest osadzenia w kontekście. Jak widać po deklaracjach składanych w Sejmie, krótka powtórka przyda się nie tylko młodzieży.

Trzeba więc przypomnieć, że Amerykanie parli do ataku na Irak pod sfałszowanym zarzutem planowanego użycia przeciw Zachodowi broni masowego rażenia i zdołali przeprowadzić rezolucję zatwierdzającą użycie siły w Radzie Bezpieczeństwa ONZ. Fakt ten najbardziej obciąża udział w inwazji Polski i innych ówczesnych sojuszników USA, którzy jednak nie wiedzieli, że zostali wprowadzeni w błąd. Dziś wiadomo, że antyiracki spisek uknuli współpracownicy George′a W. Busha. Na tle Donalda Trumpa wspominać można tamte czasy jako okres umiarkowania, opanowania i przewidywalności, ale wtedy 43. prezydent USA wywoływał w Europie porównywalne emocje co dziś 45. Złe wspomnienia nadal towarzyszą nie tylko wojnie z Irakiem, ale i operacji stabilizacyjnej z udziałem naszych wojsk.

Części krajów NATO przez lata wcale nie było w Iraku po drodze z Amerykanami. Jeden z najpoważniejszych kryzysów w sojuszu wybuchł, gdy Francja i Niemcy wystąpiły przeciw planom amerykańsko-brytyjskiej interwencji z udziałem podówczas świeżo przyjętych sojuszników z Europy Wschodniej. Zaledwie dwa lata po tym, jak ataki na World Trade Center i Pentagon zjednoczyły NATO i doprowadziły do pierwszego w dziejach sojuszu przywołania klauzuli kolektywnej obrony z art. 5 traktatu waszyngtońskiego, pojawiły się z USA oceny dzielące Europę na starą i nową, a z drugiej strony oskarżenia Francji o to, że Polska chce być koniem trojańskim USA.

Czytaj także: Czy NATO ma jeszcze honor?

Misja w Iraku obciążyła Polaków

Do przeprowadzenia ataku Amerykanie zorganizowali koalicję chętnych poza sojuszem, ale wkrótce wymogli też formalne zaangażowanie NATO – na wniosek nowo utworzonego irackiego rządu po obaleniu Saddama Husajna. Sojusz uruchomił pierwszą misję szkoleniową już w 2004 r. i etapami zwiększał zakres współpracy z Irakiem, asystując tworzonym niemal od podstaw siłom zbrojnym tego kraju, co nastąpiło po rozwiązaniu przez amerykańskie władze armii saddamowskiej. Lecz nie angażując się w działania ściśle bojowe aż do 2017 r., kiedy sojusz został odrębnym koalicjantem krajów walczących z tzw. Państwem Islamskim.

Po inwazji z 2003 r. Polska została w Iraku na pięć lat z dużym kontyngentem, po czym drastycznie zredukowała jego liczebność. Nic nie zostało po marzeniach o jakichkolwiek korzyściach gospodarczych z tej eskapady, która stawała się coraz większym obciążeniem dla przeżywającego kryzys budżetu. Na jaw wyszło, że współpraca z Amerykanami miała jeszcze ciemniejsze strony niż udział w fałszywie uzasadnionej inwazji – tajne więzienie CIA na polskiej ziemi. Klimat się pogarszał, decyzję o wycofaniu z Iraku podjął rząd Donalda Tuska, zresztą w atmosferze konfliktu z prezydentem Lechem Kaczyńskim.

Od końca 2008 r. to już symboliczna obecność kilkudziesięciu, z czasem kilkunastu żołnierzy – znacznie więcej Polaków służyło wtedy ciągle w natowskiej operacji w Afganistanie. Lata późniejsze to z kolei powrót na Bliski Wschód związany z nową wielonarodową koalicją walczącą z ISIS. Ostatnią ewolucją zaangażowania NATO w Iraku jest wcześniej wspomniana misja doradczo-szkoleniowa ze znaczącym, ale nie wiodącym udziałem Polaków.

Biznesu w Iraku też nie zrobiliśmy

Mało kto wie, że najnowsza misja Polaków w Iraku miała, przynajmniej w założeniu, służyć też biznesowi. Głównym jej zadaniem jest instytucjonalna, zorganizowana, finansowana międzynarodowo pomoc i doradztwo w szkoleniu wojsk i obsłudze wysłużonego poradzieckiego sprzętu. Ale ponad dwa lata temu, gdy misja była na etapie planowania i przygotowania, wojsko całkiem otwarcie mówiło o współpracy ze zbrojeniówką, a nawet zaprosiło jej przedstawicieli do Iraku.

W końcu to PGZ ma w ręku technologie i może zaoferować produkty potrzebne do utrzymania, konserwacji, remontów i napraw czołgów T-72 i transporterów BWP. Dlatego w misji rekonesansowej wziął udział ówczesny wiceprezes PGZ, a z wojskowymi logistykami z Grudziądza współdziałali technicy z tamtejszych zakładów uzbrojenia i innych firm grupy. Później szkolili i gościli nawet iracką delegację w Polsce.

Z czasem miało się jednak okazać, że kontrolujący sytuację w Iraku i przede wszystkim finanse Amerykanie niezbyt chętnie patrzą na zaangażowanie polskiego biznesu, a przewodzący misji NATO Kanadyjczycy nie chcą kłopotów, więc kupują części do poradzieckiego sprzętu irackiej armii z USA, nawet jeśli trafiają tam z sojuszniczego kraju wschodniej Europy (nie z Polski). Według osób znających kulisy była realna perspektywa zrobienia w Iraku interesu, ale została zaprzepaszczona – przez to, że nikt tego w kraju nie dopilnował, nie „wychodził” na miejscu, nie rozmówił się z sojusznikami. Dziś PGZ w Iraku nie ma, co w groźnej sytuacji może nie jest zmartwieniem, ale też nie cieszy, że nikomu się tam nie będzie spieszyło. W mikroskali przypomina to los przewidywanego gospodarczego sukcesu w Iraku z lat 2003–08. Ale przecież nie biznesem mierzy się powodzenie takich operacji.

Czytaj także: Co w Polsce robili talibowie

Z misji trzeba się umieć też wycofać

Polska za ich pomocą wspiera swoją sojuszniczą wiarygodność i zaufanie. Niestety, mocarstwem jeszcze nie jesteśmy, więc musimy jakoś odnajdywać swoje korzyści w grze, której reguły dyktują inni. Dokładać gdzieś, by gdzieś indziej wziąć. Długo dokładaliśmy do irackiego przedsięwzięcia Stanów Zjednoczonych, później wróciliśmy do Iraku pod flagą NATO. Byliśmy w innych niebezpiecznych miejscach i sytuacjach – na Bałkanach, w Afganistanie, w Afryce. Zyskaliśmy przez to argumenty, szczególnie ważne w dzisiejszych realiach, by sojusznicy w takiej czy innej formie byli obecni u nas czy z nami.

Jak widać, przez ostatnie kilka lat to w sumie działało, choć o tym, jaki czynnik przeważył w decyzji o skierowaniu wojsk tego czy innego kraju pod granice Rosji, można by długo debatować. W misje i operacje wojskowe należy się angażować z rozwagą, po szerokich konsultacjach i w oparciu o konsensus dotyczący celów polityki państwa. Równie ostrożnie, po namyśle i rozważeniu kosztów i zysków należy takie koalicyjne działania opuszczać. Prześciganie się, kto pierwszy i kto bardziej będzie za wycofaniem wojsk, nie wygląda poważnie.

Czytaj także: Zbrojeniówka na kroplówce

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Wyjątkowo długie wolne po Nowym Roku. Rodzice oburzeni. Dla szkół to konieczność

Jeśli ktoś się oburza, że w szkołach tak często są przerwy w nauce, niech zatrudni się w oświacie. Już po paru miesiącach będzie się zarzekał, że rzuci tę robotę, jeśli nie dostanie dnia wolnego ekstra.

Dariusz Chętkowski
04.12.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną