Singapurskie lotnisko Changi, najbardziej ruchliwy port w tej części świata, w ostatnich dniach przypominał wyludniony hotel. Zwłaszcza w terminalach okupowanych zazwyczaj przez pasażerów podróżujących po Azji Południowo-Wschodniej. Choć Singapur nie wstrzymał komunikacji z Chinami (jak inne państwa regionu, chociażby Filipiny), to liczba osób przemieszczających się do i z Państwa Środka drastycznie spadła.
Nie oznacza to oczywiście, że obywateli Chin nie ma w innych krajach. Ci, którzy na co dzień mieszkają za granicą lub nie zdecydowali się na powrót do ojczyzny z powodu epidemii, muszą zmagać się jednak z problemami natury zupełnie niemedycznej. Fakt, że wirus został zidentyfikowany w Wuhanie, a rząd w Pekinie długo stosował kordon informacyjny, nie podając pełnej skali zachorowań oraz tempa rozprzestrzeniania się choroby, spowodował ogólnoświatowy wybuch nienawiści i rasizmu wobec chińskiego społeczeństwa.
Klientów z Chin nie obsługujemy
Pierwsze tego typu incydenty zauważono w państwach azjatyckich. W Singapurze, słynącym z dużej populacji obcokrajowców biznesowym centrum regionu, wiele klubów i restauracji wywiesiło tabliczki informujące o nieobsługiwaniu klientów z Chin. Nie zawsze weryfikują tożsamość – bramkarze czy selekcjonerzy oceniają potencjalnych gości po wyglądzie, czasem proszą o wypowiedzenie kilku zdań po angielsku, sprawdzają akcenty. Niewiele miejsc przeprowadza pełną procedurę, którą objęci są nie tylko obywatele (lub podejrzani o bycie obywatelami) Chin, ale też ci, którzy w ostatnich dwóch tygodniach przebywali właśnie tam, w Makau czy Hongkongu.