Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Świat

Czego nie rozumie Morawiecki, czyli korepetycje z budżetu UE

Jarosław Kaczyński i Mateusz Morawiecki w Sejmie. 27 marca 2020 r. Jarosław Kaczyński i Mateusz Morawiecki w Sejmie. 27 marca 2020 r. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta
Polski premier twierdzi, że „UE nie dała jeszcze ani eurocenta na walkę z wirusem”. Choćby ze względów wizerunkowych i taktycznych rozsądniej byłoby nie tworzyć takich manipulacji. Zwłaszcza przed rokowaniami budżetowymi.

Tak, kraje Unii Europejskiej (jeszcze) nie urządziły dodatkowej zrzutki w związku z pandemią. Ale budżet UE zapewnia Polsce nieprzerwane, a wkrótce przyspieszone finansowanie walki z koronakryzysem. Polska jest największym beneficjentem funduszy spójności, które są teraz – o ile chcą tego poszczególne kraje – przekierowywane w dużej mierze na walkę ze skutkami epidemii. W ostatnich dniach ogłoszono, że z naszej „koperty” wygospodarowano 180 mln zł na laptopy lub tablety dla uczniów (potrzebne do e-nauczania), a w województwie mazowieckim rozpoczęto nowy projekt wart 150 mln zł, który umożliwi np. zakup ratującego życie sprzętu dla szpitali.

Nawet wskazany przez PiS komisarz UE Janusz Wojciechowski zapowiada elastyczność w funduszach rozwoju obszarów wiejskich, która wedle jego kalkulacji pozwoli na przesunięcie do 3 mld euro na pomoc gospodarstwom dotkniętym kryzysem. A to nie wszystko.

Czego tu nie rozumie były bankier Mateusz Morawiecki? Premier kraju, który jest jednym z największych beneficjentów obecnego budżetu UE, a którego płatnikiem netto są np. Włochy?

Czytaj też: Niska śmiertelność w Niemczech, wysoka we Włoszech. Skąd różnice?

Polska nie zwróci w czerwcu 1,1 mld euro

Choć wirus wpycha gospodarkę w coraz większy chaos i zmusza do mrożenia inwestycji, to budżet UE jest teraz dla Polski gwarancją niezakłóconego finansowania polityki spójności, obiecanej jeszcze w ramach siedmiolatki 2014–20 (z płatnościami do 2023 r.). Co więcej, Parlament Europejski już zatwierdził tzw. koronafundusz, czyli miks przepisów przyspieszających i ułatwiających wydawanie pieniędzy z naszej koperty, by podtrzymywały gospodarkę teraz i po wstrząsie wywołanym epidemią. Bez tych ułatwień wiele funduszy wydano by później, a części wcale, bo kraje UE miałyby problem z ich spożytkowaniem. Zgodnie ze zwykłymi zasadami musiałyby dorzucać się z własnych budżetów do inwestycji z polityki spójności, a w czasie kryzysu po prostu nie znalazłyby środków.

Reguły „koronafunduszu” odwlekają rozliczenia zaliczek z Brukseli, dzięki czemu np. Polska w czerwcu nie zwróci ok. 1,1 mld euro do kasy UE. W zwykłych warunkach mogłaby sięgnąć po tę kwotę ponownie, ale byłoby to czasochłonne, a dzięki koronafunduszowi będzie mogła je szybko wykorzystać – w imię priorytetu „szpital zamiast stadionu”, czyli na projekty pomagające walczyć z pandemią (służba zdrowia, wsparcie dla małych i średnich przedsiębiorstw, rynek pracy).

Polska ma największy udział w polityce spójności, zatem i największa jest nasza działka w „koronafunduszu”. Komisja Europejska szacuje, że o ile polskie władze się spiszą, powinno to przyspieszyć inwestycje warte łącznie 7,4 mld euro.

Czytaj też: Ile państw, tyle strategii przetrwania

Antyunijne manipulacje Morawieckiego

Komisja Europejska, która przy decyzjach reformujących budżet potrzebuje zgody europosłów i unijnych rządów w Radzie UE, zaproponowała już doraźne przesunięcia z różnych rezerw, by pomóc w walce z kryzysem w ogólnounijnych programach. Planowana jest warta ok. 8 mld euro pomoc dla co najmniej 100 tys. małych i średnich przedsiębiorstw (także z Polski). Ponadto w ramach Europejskiego Funduszu Dostosowania do Globalizacji w tym roku zostanie udostępnione 179 mln euro na wsparcie zwalnianych pracowników i samozatrudnionych. KE wygospodarowała też dodatkowe 75 mln euro na loty repatriacyjne (Polska po długim ociąganiu przystąpiła do tego programu) i na dofinansowanie zapasów środków medycznych (w tym przyszłych szczepionek) dla krajów UE.

Jest niemal pewne, że rokowania nad nowym unijnym budżetem, a zwłaszcza nad polityką spójności na okres po 2020 r. (lutowy szczyt zakończył się klapą), będą w dużym stopniu podporządkowane potrzebom ożywienia gospodarczego po koronakryzysie. Choćby ze względów wizerunkowych i taktycznych rozsądniejszą strategią byłoby teraz nie wymyślanie antyunijnych manipulacji („nie dostaliśmy ani eurocenta”), ale próba zyskania choć trochę na wiarygodności przed rokowaniami. W Unii z powodu zarazy, która na razie uniemożliwia osobiste negocjacje w Brukseli, już dyskutuje się o tym, czy nie poprzestać na sporządzeniu awaryjnego planu doraźnego finansowania na lata 2021–22.

Hiszpania: Jest źle, ale najgorsze dopiero nadejdzie

Ile może w UE Polska rządzona przez PiS?

Oczywiście ani budżet UE, ani dotychczasowe budżety krajowe w kształcie sprzed zarazy nie wystarczą Europie, by w znośnej formie przeczołgać się przez wstrząs gospodarczy. Dlatego w Unii zawieszono zwykłe wymogi dyscypliny finansów publicznych (z progami długu i deficytu na czele), by kraje mogły się śmielej zadłużać na potrzeby wychodzenia z kryzysu.

Niestety, nienależąca do eurostrefy Polska może być teraz głównie słuchaczem debat, jak wspomóc poszczególne kraje euro, by część nowego zadłużenia mogły zaciągać na „pomocowych” warunkach – przykładowo z kredytów funduszu ratunkowego eurostrefy (ESM) albo w formie jej wspólnych obligacji.

Czytaj też: Obawiam się Chińczyków, nawet kiedy przynoszą dary

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
O Polityce

Dzieje polskiej wsi. Zamów już dziś najnowszy Pomocnik Historyczny „Polityki”

Już 24 kwietnia trafi do sprzedaży najnowszy Pomocnik Historyczny „Dzieje polskiej wsi”.

Redakcja
16.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną