Niemal cały świat walczy z koronawirusem, podejmując coraz bardziej radykalne kroki. W Szwecji nadal stawia się na dobrowolne unikanie zagrożeń i szeroką informację o skutkach braku ostrożności. „Jesteśmy przekonani, że jest to właściwa droga” – twierdzi naczelny państwowy epidemiolog Anders Tegnell, twarz Szwecji w walce z COVID-19.
Szwecja nie osiągnęła jeszcze szczytu zachorowań i przypadków śmiertelnych (3 kwietnia: 5568 zarażonych, 308 zmarło). Ale pnąca się ciągle w górę krzywa jest znacznie bardziej spłaszczona niż w innych krajach w tej samej fazie rozwoju pandemii. Uwagę obserwatorów zwracają reakcje szwedzkiego społeczeństwa. Nie ma objawów histerii. Ludzie chodzą swobodnie po ulicach, chociaż jest ich mniej niż zwykle. Czynne są szkoły niższego szczebla i przedszkola, frekwencja w środkach komunikacji publicznej nie jest znacząco niższa. Sklepy pracują normalnie i nie stosuje się w nich żadnych ograniczeń. Otwarte są kawiarnie i restauracje.
Na ulicach nie widać policyjnych patroli. Trudno spotkać kogoś w masce – noszą je głównie osoby obcego pochodzenia. Panująca ostatnio piękna pogoda zachęca do spacerów i aktywności fizycznej.
Odpisz połowę rachunku
Wielu ludzi, zgodnie z zaleceniami i możliwościami, pracuje w domu. W szkołach wyższego szczebla prowadzone jest zdalne nauczanie. Posiadacze domów letnich i dacz na archipelagu sztokholmskim oraz na wybrzeżach Kattegatu między Malmö i Göteborgiem wyprowadzili się z miast, korzystając z wiosennej aury. Wzbudziło to panikę lokalnych władz nieprzygotowanych do tak wczesnego sezonu.
Ludzie pomagają sobie wzajemnie. Na apel sztokholmskiej służby zdrowia, cierpiącej na braki kadrowe, zgłosiło się ochotniczo do pomocy ponad 5 tys. osób. Na klatkach schodowych domów, także w moim, pojawiły się ogłoszenia młodszych wiekiem lokatorów, że chętnie pomogą starszym sąsiadom w zakupach czy porządkach.