„Rząd mówi, żebyśmy zostali w domu, ale jeśli to zrobimy, umrzemy z głodu. Jeżeli wyjdziemy zarobić pieniądze, żeby kupić jedzenie, umrzemy przez wirusa. Niech nam powiedzą, co mamy robić!” – wyjaśniała mieszkanka slumsów w Nairobi w kenijskiej telewizji, kiedy wprowadzano ograniczenia związane z epidemią.
Państwa afrykańskie próbują robić to samo co Europa czy Azja. Zamykają granice, firmy i szkoły, nakazują ludności siedzieć w domu. Większość Afrykanów żyje jednak w warunkach, które nie pozwalają na długą kwarantannę. Żywność już drożeje, a wielu najbiedniejszych mieszkańców slumsów nawet w najlepszych czasach często nie miało za co jej kupić.
Czytaj też: Afryka przestaje być białą plamą na mapie Covid-19
Kenia i epidemia. Finansowa przepaść
Kenijscy farmerzy mówią dziennikarzom, że mają dylemat: wyjść do pracy i narazić się na zakażenie, czy zostać w domu i przegapić kluczowy moment zasiewów. Przez ograniczenia w podróżowaniu brakuje rąk do pracy, nasion i nawozów. Jeden z najważniejszych dostawców nasion – Kenya Seed Company – zawiesił działalność, informując, że zrobił to w celu „promowania kwarantanny”.
26 marca prezydent Kenii Uhuru Kenyatta ogłosił wprowadzenie godziny policyjnej od 19 do 5 rano. „Jeśli wykluczyć bary, które się zamknęły, życie płynęło dotąd bez zmian dla Kenijczyków, którzy prowadzili życie tak, jak gdyby kraj nie stawiał czoła epidemii” – komentował dziennik „Daily Nation”. Władza powstrzymała się jednak przed wprowadzeniem zakazu wychodzenia z domów: według dziennika taki ruch zepchnąłby 70 proc.