Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Świat

Relacja z pewnej wyprawy do fryzjera we Włoszech

Dezynfekcja nożyczek w salonie fryzjerskim Dezynfekcja nożyczek w salonie fryzjerskim Umit Bektas / Reuters / Forum
We Włoszech 18 maja miało się otworzyć 800 tys. zakładów usługowych, sklepów, barów i restauracji, ale nie wszyscy zdobyli się na ten odważny krok.
Salon Enrico Cianiego we WłoszechAnna T. Kowalewska/Polityka Salon Enrico Cianiego we Włoszech

400 euro to wysokość mandatu, jaki można zapłacić za to, że u fryzjera nie ma się nasuniętej na nos maseczki. Właściwie jednak mandat wynosi dwa razy tyle, bo kolejne 400 euro powinien za niesubordynację klienta zapłacić właściciel salonu. 115 euro to natomiast koszt termometru, który tenże właściciel musiał kupić, aby każdej z wchodzących do zakładu osób zmierzyć temperaturę.

W ostatnich tygodniach ceny takich aparatów pomiarowych skoczyły do góry, tak samo zresztą jak ceny rękawiczek jednorazowego użytku (obowiązkowych podobnie jak maseczki). Paczka zawierająca 100 sztuk kiedyś kosztowała 6 euro, dziś prawie 20. Do kosztów operacyjnych każdego nowo otwartego salonu fryzjerskiego trzeba dodać wydatki na środki dezynfekcyjne, jednorazowe ręczniki, ściereczki i szmatki, urządzenia do sterylizacji nożyczek, szczotek, grzebieni, lokówek itd., jednorazowych fartuchów, ochraniaczy na buty i koszt dezynfekcji całego lokalu, która powinna być przeprowadzana przez specjalistyczną firmę co najmniej raz w tygodniu.

Czytaj też: Odmrażanie jak podróż w nieznane. Włosi się boją

Przepierzenia między fotelami

Enrico Ciani, mistrz nożyczek mający swój salon przy ruchliwej via Cipro niedaleko Watykanu, zrezygnowany macha tylko ręką, kiedy pytam, ile zapłacił, aby w ogóle móc w poniedziałek 18 maja otworzyć swoją firmę. Oczywiście wokół kontuaru musiał zamontować pleksiglasową przezroczystą ściankę, żeby klientki mogły bezpiecznie zapłacić za usługę, ale z racji niewielkiej stosunkowo powierzchni zakładu nie zainstalował już pleksiglasowych przepierzeń między fotelami. Również dlatego, że tylko cztery z ośmiu czy dziesięciu, jak przed pandemią, miejsc może być zajętych.

Reklama