Sprawa dotyczy wyborów samorządowych 2010. Bloger i radny Ryglic Andrzej Jezior pisał krytyczne komentarze pod adresem burmistrza. Dopisywali się internauci. Jeden z nich w sposób gołosłowny pomówił burmistrza i jego rodzinę o nielegalne interesy. Bloger natychmiast go usunął, ale wpis pojawił się znowu. Raz jeszcze został usunięty – i tak kilkakrotnie.
Czytaj też: Polska nie wykonała co najmniej 92 wyroków Trybunału w Strasburgu
Mógł skorzystać z „notice and takedown”
Burmistrz wytoczył radnemu proces w trybie wyborczym o naruszenie dóbr osobistych. Sąd przyznał burmistrzowi rację – wpis naruszał jego dobra. Ale burmistrz wybory przegrał, za co winił blogera. Pozwał go o ochronę dóbr osobistych. I wygrał. Sąd uznał, że blog prowadzi się na własne ryzyko. Skoro ktoś dopuszcza możliwość dodawania wpisów przez nieograniczoną liczbę osób „w ilościach, których w dodatku sam nie jest w stanie przefiltrować”, to ponosi za ich treść odpowiedzialność.
Tym samym polskie sądy nałożyły na osobę prowadzącą blog, ale też na administratorów portali, na których pojawiają się zewnętrzne wpisy i komentarze, obowiązek usuwania wpisów zgłoszonych jako naruszające prawo (tryb „notice and takedown” zawarty w unijnej dyrektywie o handlu elektronicznym i w polskiej ustawie o świadczeniu usług drogą elektroniczną), ale także cenzury prewencyjnej, czyli niedopuszczenia do ukazania się treści sprzecznej z prawem. Taki standard oznacza, że albo wprowadzi się kosztowny mechanizm filtrujący treści przed ich ukazaniem się, albo zablokuje możliwość komentarzy.