Kiedy pod koniec lutego obecność wirusa w Lombardii była już tak wyraźna, że nie dało się jej dłużej ignorować, lokalne władze stanęły przed pierwszym dużym dylematem, czy zamykać szkoły i uniwersytety. Giuseppe Sala, centrolewicowy polityk, od czterech lat burmistrz Mediolanu, uprawiał wtedy ping-pong decyzyjny. Raz chciał zawieszenia zajęć, potem na odwrót, bo twierdził, że „takiego miasta nie da się po prostu zatrzymać”. Ostatecznie 6 marca wysłał uczniów i studentów do domów, w których, przynajmniej w teorii, powinni pozostawać aż do dziś.
Czytaj też: Wirus nakręcił konflikt pokoleń
Dorośli nie upilnowali
Tak się nie stało, bo duża część młodzieży decyzje samorządowców na północy kraju potraktowała jak ogłoszenie wakacji w środku roku. Zanim nauczanie przeniosło się do sieci, czas spędzali głównie poza domem. Oczywiście razem, w dużych grupach. Wychodzili do kawiarń, parków, imprezowali. Część załapała się na ostatnie wyjazdy na narty. W Toskanii i Wenecji Julijskiej właściciele stoków oferowali nawet darmowe ski-passy dla osób poniżej 18. roku życia, by zamortyzować skutki „psychozy koronawirusa”, jak opisywała to wtedy lokalna prasa.
Młodszych nie upilnowali dorośli, którzy korzystając z przymusowej przerwy w nauce, zabierali ich na wakacje lub wysyłali do krewnych na południu kraju, gdzie szkoły i uczelnie były czynne (zamknięto je dekretem premiera 10 marca). Dziś naukowcy oceniają, że decyzja o stopniowym, a nie jednoczesnym wysyłaniu młodych do domów mogła być jedną z przyczyn szybkiego szerzenia się wirusa na Półwyspie Apenińskim.