Zwykle pierwsi goście zjawiają się na Wielkanoc, a w maju i czerwcu to już przedsmak sezonu: plażowanie, kąpiele, bary. Dzień jest długi, słońce całkiem miło świeci nawet do 21. Kwiaty kwitną, jachty kołyszą się na wodzie, w sklepach nieprzebrany wybór masek, parasoli i klapków, ouzo chłodzi się w lodówkach.
Grecję koronawirus dopadł, gdy już-już rozpoczynały się przygotowania. Właściciele apartamentów wietrzyli pościel, odnawiano pokoje i sadzono kwiaty na klombach, a w restauracjach przy plaży komponowano nowe menu: gawros (małe rybki smażone w głębokim oleju), sałatka grecka, feta w świeżej oliwie, nadziewane pomidory. Po dziesięciu latach kryzysu, cięciach pensji i emerytur o połowę, zaciskania pasa na ostatnią dziurkę – wydawało się, że udało się odbić od dna i ruszyć ku lepszemu.
Czytaj też: Najdziwniejsze wakacje w historii
Wakacje 2020 do skreślenia?
Raptem wszystko runęło na łeb. Zamknięte granice, nieczynne plaże i knajpki, puste hotele. I pytanie, co dalej, na które do dziś nie ma pewnej ani ostatecznej odpowiedzi. Nikt nie wie, czy turyści zechcą przyjechać, kiedy zacznie się sezon i jak długo potrwa. Czy strach przed wirusem nie skreśli wakacji 2020 z kalendarza?
Ostatnie lata były świetne, Grecja odzyskała starych miłośników, którzy zrezygnowali z wyjazdu do Egiptu czy Turcji, wybierając calamares. Ale przede wszystkim tłumnie dołączyli nowi: Bułgarzy, Serbowie, Albańczycy, Macedończycy, Rumuni, Ukraińcy. W sumie ponad 33 mln osób.