Aleksandr Łukaszenka, starający się o piątą reelekcję prezydent Białorusi, nie zostawia rozstrzygnięcia sierpniowych wyborów przypadkowi. Kampania upływa w rytmie zatrzymań osób kontestujących obecne porządki, w tym opozycjonistów, niezależnych dziennikarzy, uczestników pikiet i protestów.
Tylko w ostatni weekend milicja zatrzymała w całym kraju ponad 200 osób. Wielu z nich protestowało przeciw zamknięciu w areszcie KGB (relikt sowieckiej przeszłości; przed mińską siedzibą służby do dziś stoi pomnik Feliksa Dzierżyńskiego) Wiktara Babaryki, chyba najmocniejszego nie tyle kontrkandydata, ile kandydata na kandydata, bo nie został jeszcze zatwierdzony przez komisję wyborczą. Komitetowi udało się w 10-milionowym kraju zebrać 435 tys. podpisów przy wymaganych 100 tys., co jest rekordem. A są tacy, jak Siarhiej Cichanouski, uznawany za trybuna ludowego bloger, któremu nie pozwolono nawet rozpocząć starań o zostanie pretendentem.
Łukaszenka nie dopuści do majdanu
Adwokat Babaryki przyznał, że jego klientowi postawiono zarzuty karne, ale nie wolno ujawnić, z jakiego paragrafu. Wcześniej organy ścigania sugerowały, że były szef działającego na Białorusi banku należącego do rosyjskiej firmy paliwowej Gazprom może zostać posądzony o rozmaite przestępstwa finansowe i m.in. stworzenie grupy przestępczej. Babaryka, spodziewając się aresztu, zawczasu nagrał wideo, w którym proponuje rozpisanie referendum. Obywatele mieliby zdecydować o starej demokratycznej konstytucji – z trójpodziałem władz, limitami kadencji dla prezydenta itd.