Dla Hiszpanii 1 lipca miał być przełomowy. Tego dnia, zgodnie z zamysłem rządu Pedro Sáncheza, kraj chciał się otworzyć na gości z zagranicy. To z nich na Półwyspie Iberyjskim żyją miliony mieszkańców. Sektor turystyczny odpowiada za 14,6 proc. PKB, daje zatrudnienie ponad 2,5 mln osób i plasuje Hiszpanię na drugim miejscu wśród najpopularniejszych destynacji. Aby branżę po pandemicznej stagnacji rozruszać, władze w Madrycie wpompowały w nią 4,2 mld euro w różnych pakietach stymulujących. Tegoroczne lato zapowiadało się jako „być albo nie być” dla dużej części społeczeństwa.
Czytaj też: Wakacje Polaków. Rządowe bony nie uratują turystyki
Hiszpania się otwiera i boi koronawirusa
Ostatecznie kraj otworzył się szybciej. 21 czerwca odblokował połączenia lotnicze z krajami strefy Schengen. W ciągu pierwszej doby po zdjęciu ograniczeń wylądowało tu sto samolotów pasażerskich. Wielu obcokrajowców to właśnie pierwsi popandemiczni turyści. Sporo z nich kierowało się zwłaszcza na Baleary, gdzie władze lokalne wprowadziły pilotażowy program odmrażania turystyki i jako jedne z pierwszych zniosły obowiązkową kwarantannę dla przybyszów z zagranicy.
Mimo to obawy o bezpieczeństwo sanitarne nie znikały. Sam Pedro Sánchez ostrzegał, że sezon wakacyjny, choć tak ważny dla gospodarki, będzie testem dla „nowej normalności” – naznaczonej środkami ochrony osobistej, zreformowaną turystyką i przymusowym dystansowaniem społecznym.