Aleksandr Łukaszenka przemówił w piątek, by obalić plotki. Stwierdził, że ma się dobrze, jest w kraju i nigdzie się nie wybiera. Zresztą dokąd miałby wyjeżdżać i po co, skoro państwowa komisja wyborcza oddaliła właśnie wszystkie skargi na ważność głosowania i wyniki z 9 sierpnia? Czyli: Łukaszenka 80,1 proc., Swiatłana Cichanouska 10,1 proc.
Czytaj też: Co dalej z Białorusią? Co zrobi Polska, co reszta świata?
Łukaszenka negocjacji nie chce
Wygląda na to, że Łukaszenka, szykując się do szóstej kadencji, wciąż próbuje żyć w innej rzeczywistości. Uparcie brnie w wersję o 80 proc. – według protestujących liczby może i są prawdziwe, ale proporcje poparcia dla czołowych kandydatów pewnie były odwrotne. Także jego ludzie zachowują się tak, jakby nie przyjmowali do wiadomości, że na Białorusi każdy dzień jest teraz jak rok świetlny, z taką szybkością po latach zastoju mknie tamtejsza polityka. Tymczasem minister zdrowia przekonuje lekarzy, że wśród dotąd zatrzymanych i zwalnianych z więzień nie ma żadnych ofiar tortur. Szefowie MSW też zaklinają się, że o torturach nie ma mowy, ale przepraszają przypadkowe ofiary działań m.in. OMON (wśród nich dzieci, kobiety i seniorzy, także wychodzący np. na zakupy).
W demokracjach ekipy rządzące często wpadają w kłopoty po kiepskiej reakcji na klęski żywiołowe, wystarczy choćby zdanie w rodzaju „trzeba było się ubezpieczyć” – i prawdopodobieństwo wyborczej przegranej rośnie. Na podobnej zasadzie reżimy autorytarne znoszone są przez protesty uliczne, które w porę nie zostaną zduszone, albo gdy władza w porę nie zacznie negocjacji z obywatelami.