Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Świat

Co będzie dalej? Co zrobi Polska, co reszta świata?

Co dalej z Białorusią? Co zrobi Polska, co reszta świata?

Protest przeciw przemocy na Białorusi. Mińsk, 12 sierpnia 2020 r. Protest przeciw przemocy na Białorusi. Mińsk, 12 sierpnia 2020 r. Vasily Fedosenko / Forum
Łukaszenka, ostatni europejski dyktator, ma doświadczenie w trwaniu przy władzy. Ale nawet po ewentualnym zduszeniu protestów Białoruś będzie już innym krajem.

Białoruś. Jak długo potrwają protesty?

Ich trwanie będzie zależało od tego, czy pacyfikacja manifestacji zdopinguje obywateli do większej aktywności, czy też złamie ich ducha. Siły milicyjno-wojskowe wciąż są posłuszne władzy, ale przekraczają kolejne granice brutalności. A im dłużej funkcjonariusze będą posyłani do bicia, tym bardziej będą zmęczeni i zaczną mieć wątpliwości, czy stoją i działają po właściwej stronie. Nagrania z ich akcji idą w świat, zostaną zapisane choćby w internecie, a po obecnych wypadkach praca w OMON albo KGB będzie bardziej źródłem hańby niż powodem do dumy. Na wyobraźnię działa antyprzykład ukraińskiego Berkutu, którego posłano, by ostrą amunicją zdusił kijowski Majdan.

Niezależnie od nastawienia służb przyszłość protestów rozstrzygnie masowy udział – lub jego brak – robotników. W białoruskich miastach – to spadek po sowieckiej gospodarce – wciąż funkcjonują wielkie fabryki z tysięcznymi załogami. Dotąd strajkowały pojedyncze zakłady, czasem tylko ich wydziały. Strajkujący zgłaszali postulaty zaprzestania przemocy. Aby władza miała się czego obawiać, musiałoby dojść do jakiejś powtórki polskiego Sierpnia, praca musiałaby zostać wstrzymana w większej liczbie przedsiębiorstw, nie tylko w stolicy, a ich pracownicy musieliby wyjść na ulice lub przynajmniej uzależnić powrót do maszyn od spełnienia stawianych postulatów.

Przyszłość ruchu obywatelskiego

Białorusini poszli drogą, którą przez wiele miesięcy próbowali iść mieszkańcy Hongkongu: biorą udział w oddolnie nie tyle organizowanych, ile skrzykiwanych manifestacjach, obywają się bez liderów, nie zniechęcił ich nawet wyjazd na Litwę Swietłany Cichanouskiej. Akurat pretendentka do prezydentury nie jest potrzebna do realizacji ledwie kilku jasno sprecyzowanych postulatów: zakończenia represji, wypuszczenia więźniów i przywrócenia demokratycznej konstytucji z 1994 r. O ile na etapie kryterium ulicznego taka sieciowa architektura ma wiele zalet, bo nie sposób wskazać punktu, po przekroczeniu którego ruch straci wigor, o tyle z czasem dawne zalety stają się balastem.

Bardzo trudno robi się politykę bez polityków i bez zaplecza, zwłaszcza struktur i pieniędzy. Nawet jeśli wielkie strajki sparaliżują cały kraj, zniechęcony bezradnością OMON przestanie pałować, a wystraszony widmem nie tyle buntu i zamieszek, ile prawdziwej rewolucji Aleksandr Łukaszenka zdecyduje się na jakieś ustępstwa, to za bardzo nie ma z kim rozmawiać, nie ma kto od niego brać władzy. Oczywiście, wielkie wydarzenia szybko tworzą nowych bohaterów – vide przypadek Cichanouskiej – tworzą też liderów, ale na razie ich nie widać. Widać za to co innego: jak racjonalna z punktu widzenia Łukaszenki była trwająca od dwóch dekad staranna eliminacja wszelkiej polityczności innej niż ta koncesjonowana przez reżim, zwłaszcza marginalizacja tzw. starej opozycji, dziś pozostającej faktycznie na marginesie wydarzeń.

Czytaj też: Takiej mobilizacji na Białorusi jeszcze nie było

Pozycja Aleksandra Łukaszenki

Najważniejszym medium na Białorusi jest bbc, skrót rozwijany jako „baba babie skazała”. Białorusini ustalają w tych dniach, co sądzić o wyborach, prezydencie, stylu tłumienia protestów, widokach na zmiany, opłacalności ryzyka. Wiele rodzin spędza wakacje na daczach, ma sporo czasu, by z krewnymi, sąsiadami i przyjaciółmi przedyskutować sytuację, dowiedzieć się, kto z najbliższego kręgu został zatrzymany, pobity lub zastraszony. A kto zatrzymywał, bił i zastraszał. Z atmosfery panującej w miejscach pracy, zwłaszcza państwowych, zorientują się też, na ile reżim pozostaje stabilny. O jego stabilności będą zapewniały wciąż szalenie wpływowe i kontrolowane przez władze telewizje białoruskie oraz bardzo chętnie oglądane rosyjskie.

Czytaj też: Białoruś na krawędzi. Nie ma optymizmu, jest nadzieja

W porównaniu do wielu poprzednich wakacji codzienne dyskusje zyskały nowe wątki, bo agresja wymierzona w pokojowo nastawionych obywateli oznacza zerwanie kontraktu obowiązującego od ponad dwóch dekad. Zakładał on, że prezydent zajmuje się polityką, a ludzie siedzą cicho, cieszą się bezpieczeństwem, biedną stabilizacją, brakiem bezrobocia itd. Jednak poczucie bezpieczeństwa – przez puszczoną na żywioł pandemię, zaczętą i bez niej recesję, a teraz brutalną milicję – zmniejsza się coraz bardziej. I każe zadawać powracające pytanie, czy tak postępujący prezydent rzeczywiście jest Białorusinom potrzebny.

Łukaszenka ma krew na rękach albo – jak przedstawiają go karykatury – na wąsie. Tym samym roztrwonił resztki kapitału dyktatury z ludzką twarzą, jego firmowym numerem było zarządzanie państwem jak kołchozem, w którym zaczynał karierę: żelazną ręką, ale z pozorem gospodarskiej troski i z dbałością o każdy szczegół. Teraz stał się zakładnikiem sił milicyjno-wojskowych, to one go chronią i szepczą rozwiązania. To one są gwarantem trwania reżimu i jego układu społeczno-gospodarczego. Jego upadek wahnąłby pozycją elity, która budowała się od połowy lat 90. Układ okazuje się trwały, na Białorusi – inaczej niż na Ukrainie podczas Majdanu – nie rozerwały się łańcuchy lojalności rozciągnięte między pałacem prezydenckim a najmniejszymi komisariatami milicji, lokalnymi urzędami czy państwowymi gospodarstwami rolnymi, nie zbuntowały się też miasta ani regiony.

Czytaj też: Łukaszenka zauważył wirusa, ale restrykcji nie wprowadza

Białoruś, Wschód i Zachód

Położenie oraz niewielki potencjał gospodarczy, ekonomiczny i polityczny skazują Białoruś na uzależnienie od interesów państw potężniejszych, a jakoś zainteresowanych Europą Wschodnią. Dotychczasowy brak rosyjskiej interwencji – nie licząc dziwacznej historii z najemnikami z okresu kampanii – pokazuje, że Rosji rozwój wypadków pasuje. Jej celem jest zdominowanie Białorusi, pogłębienie integracji obu państw, docelowo pewnie aneksja, ale na razie Łukaszenka, na którego spadną zachodnie sankcje, dobrze rokuje, będzie klientem potulnym.

Protestujący narzekają, że Zachód ich nie wspiera. Faktycznie Unia Europejska i Stany Zjednoczone mają problem z przyjęciem choćby zdecydowanego stanowiska, nie mówiąc o rzeczywistych działaniach. Ewentualne sankcje (np. na sektor wysokich technologii, generujący 7 proc. PKB i eksportujący do USA) to kwestia przyszłości, zapał do ich nakładania ogranicza pamięć o tym, że Łukaszenka ma duże doświadczenie w szukaniu sposobów na łagodzenie wszelkich ograniczeń – długo to była rosyjska kroplówka gospodarcza, próbował też np. chińskich kredytów ratujących płynność finansów publicznych.

Dodatkowo ochota do nakładania sankcji będzie osłabiona czynionymi ostatnio podchodami, by zacząć z Łukaszenką robić większe interesy. Ropę naftową próbują sprzedawać mu Stany, mogłaby być transportowana przez Litwę i Polskę, w drugą stronę, np. do Polski po zbudowaniu potrzebnych połączeń, mógłby płynąć prąd z otwieranej właśnie elektrowni atomowej w Ostrowcu. Fakt, że do równania doszły stłumione protesty, nie musi wpłynąć na wynik obliczeń, nie musi automatycznie przełożyć się na pełną izolację Łukaszenki i białoruskiej gospodarki od Zachodu. Precedens modelu jest względnie niedaleko, to Azerbejdżan. Kulturowo należący co prawda do Azji Środkowej, ale też postsowiecki i geograficznie wciąż w Europie. Dotąd tamtejsze władze były znacznie bardziej brutalne w stosunku do przeciwników lub krytyków, co nie przeszkadzało przedsiębiorstwom z demokratycznego i oświeconego Zachodu robić tam całkiem niezłych interesów.

Model azerbejdżański można powtórzyć, wrzucając Białoruś do przegródki „satrapia” i traktując według kryteriów stosowanych w relacjach z naftowymi monarchiami nad Zatoką Perską.

Czytaj też: Groźbą i przemocą. Tak walczą z wirusem byłe republiki ZSRR

Polska a sprawa białoruska

Niemrawa reakcja Polski wynika stąd, że poza wąskim kręgiem ekspertów czy hobbistów pierwszy raz od setek lat polskie elity polityczne, biznesowe i intelektualne mają tak małe rozpoznanie przestrzeni tuż za Bugiem. Przekłada się to na kiepskie rozeznanie w sprawach białoruskich. Sam kraj wydaje się czarną dziurą, ewentualnie jakąś nieciekawą egzotyką, może przaśnym skansenem. Niby wiadomo, że Białoruś jest zwłaszcza dla polskiego bezpieczeństwa fundamentalnie ważna, ale jednocześnie minimalna jest na Białorusi obecność choćby polskich przedsiębiorstw. Wielkie jest nad Wisłą zaskoczenie towarzyszące śledzeniu relacji z protestów i konstatacja, że jednak Białorusini nie są tak prymitywni, jak chciałyby polskie stereotypy.

Równolegle władze niezależnie od ekipy rządowej starają się prowadzić wielotorową politykę – wspierają opozycję i polską mniejszość, dają stypendia, mamią Łukaszenkę jakimiś korzyściami, ale nie za mocno, by nie zirytować lub sprowokować Rosji. Zapętlenie interesów i niezainteresowanie Łukaszenki sprawiają, że Polska rozwojowi wypadków w kraju leżącym raptem 131 km od wschodniej granicy Warszawy może się głównie przyglądać. A obecny rząd zdaje się wciąż liczyć, że jednak uda się zawiązać z Łukaszenką jakieś nici, m.in. przez pośredniczenie w sprzedawaniu mu zachodniej ropy.

Jan Hartman: Białoruś to my!

Co z Białorusią po ewentualnym upadku protestów?

Łukaszenkę nazywa się ostatnim europejskim dyktatorem, ma więc duże doświadczenie w trwaniu przy autokratycznej władzy i wielokrotnie dawał dowody niereformowalności, braku skłonności do zmiany sposobu działania. Stąd po ewentualnym zduszeniu protestów znów pewnie będzie próbował balansowania między Rosją a Zachodem.

Najważniejsze różnice będą dwie. Pierwsza: reżim ma powody, by stać się jeszcze bardziej brutalny, uruchomić falę prześladowań tych, którzy podnieśli rękę na władzę. To może wzbudzić falę emigracyjnych wyjazdów. Druga: obywatele się zobaczyli, może policzyli, na własnej skórze przekonali o prawdziwych intencjach władz. Protesty będą doświadczeniem generacyjnym, być może zaczynem niekoniecznie nowej rundy na ulicach, ale zmiany mniej gwałtownej, bardziej zorganizowanej, obliczonej na lata codziennych, cierpliwych starań o godność, wolność i wyższe standardy.

Czytaj też: Baćka traci poparcie

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Historia

Dlaczego tak późno? Marian Turski w 80. rocznicę wybuchu powstania w getcie warszawskim

Powstanie w warszawskim getcie wybuchło dopiero wtedy, kiedy większość blisko półmilionowego żydowskiego miasta już nie żyła, została zgładzona.

Marian Turski
19.04.2023
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną