Przywódcy 27 krajów na swym środowym szczycie (w formie telekonferencji) powtórzyli wyrażane już wcześniej przez unijne instytucje stanowisko, że wybory prezydenckie na Białorusi nie były uczciwe, a zatem Unia nie uznaje sfałszowanych wyników ogłoszonych przez władze w Mińsku. To wsparcie dla Białorusinów przeciwnych Aleksandrowi Łukaszence, ale nie jest tożsame z deklaracją o nieuznawaniu go za przywódcę Białorusi. Unia nie żąda wprost powtórki wyborów, ale – jak to ujęła szefowa Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen – mocno stoi po stronie Białorusinów, a to przecież oni sami domagają się nowych, demokratycznych wyborów. „To musi być decyzja Białorusinów” – podkreślała von der Leyen.
Byle nie powtórka z Majdanu
Przesłaniem szczytu Unii, która w większości bardzo boi się wpisania tego konfliktu w „ukraiński wzorzec” sporu Moskwa–Zachód z Majdanu, jest potrzeba wewnątrzbiałoruskiego dialogu na rzecz „pokojowego wyjścia z kryzysu i transformacji”. Jak przyznają zwłaszcza Niemcy, uczestnikiem tego procesu musi być także wierchuszka reżimu Łukaszenki. Angela Merkel próbowała przed szczytem z nim rozmawiać, ale – wedle relacji obu stron – odmówił. „Protesty na Białorusi nie dotyczą geopolityki. To przede wszystkim kryzys krajowy, a protestują Białorusini pragnący swobodnie wybierać i decydować o swojej przyszłości” – podkreślał po szczycie szef Rady Europejskiej