Królewski list z Brukseli był w drodze 60 lat – Kongo uzyskało niezależność od Belgii 30 czerwca 1960 r. Żaden inny monarcha przed Filipem nie odniósł się jednak w tak bezpośredniej formie do kolonialnej przeszłości kraju. A historia związku Belgii z Kongiem liczy prawie 80 lat, przy czym przez pierwsze 30 ten afrykański kraj był prywatną własnością króla Leopolda II.
Dziś zamaskowani audytorzy belgijskiej historii zrzucają jego popiersia z cokołów, malują mu ręce na pomnikach czerwoną farbą i być może dlatego Filip nie wymienił w liście imienia prapradziadka. Ale nie wymieniać nie znaczy schować w muzealnych piwnicach. Inaczej zniknęłaby i sama Belgia, zwłaszcza Bruksela. Obie są dziećmi Leopolda II, a jego ojcostwa nie przekreśli ani ruch protestu, ani wyrywanie stron z kronik historii.
To jeden z powodów, dla których list tak długo był w drodze. Rzadko który monarcha uczynił dla swojego królestwa tyle co on. I rzadko który był tak poniewierany. Głównie przez sąsiadów, bliższych i dalszych. Leopold II drażnił, bo chciał, by Belgia była większa, niż jest na mapie.
Chusteczka do nosa
Już jego ojciec, Leopold I (1831–65), pierwszy król Belgów, narzekał na miniaturową skalę królestwa i marzył o kolonii, co odpowiadało tzw. duchowi epoki. Zresztą sama Belgia była tego ducha ofiarą. Zgodę na jej powstanie wydały ówczesne mocarstwa i to one zdecydowały o jej granicach, o wieczystej neutralności oraz ustroju monarchistycznym.
Leopold I z niemieckiego domu Sachsen-Coburg-Gotha swoje królestwo nazywał „chusteczką do nosa”. Szukał więc dla niego świetności – z inicjatywy króla wybudowano np. pierwszą w kontynentalnej Europie linię kolejową między Brukselą a Mechelen. Po 34 latach panowania Leopold I pozostawił kraj uporządkowany, rozwinięty gospodarczo, zasobny finansowo.