Wielkiej Brytanii pozostały dwa tygodnie na przedstawienie kompromisowych propozycji porozumienia handlowego z Unią Europejską. W grudniu skończą się żarty. Po etapie przejściowym na granice mogą wrócić kontrole i cła. Byłby to gwóźdź do trumny dla brytyjskiej gospodarki, już wyniszczonej nerwową i chaotyczną walką z koronawirusem.
Tymczasem ostatnia runda rokowań w sierpniu zakończyła się niczym. Negocjator po stronie UE Michel Barnier stwierdził wręcz, że Londyn „wrzucił wsteczny bieg”. Szef delegacji brytyjskiej David Frost przyznał zaś, że „postęp jest bardzo niewielki”, ale i zarzekał się, że trwają „istotne prace”.
Brytania i Unia, kości niezgody
Barnier nie wyklucza porozumienia, ale ostrzegł, że „będzie niezwykle trudne”. Kością niezgody, a może ością, wciąż są kwestie dostępu do połowów na brytyjskich wodach terytorialnych. Wielka Brytania nalega na całkowitą kontrolę i coroczne negocjacje w sprawie kwot. Unia odrzuca taki szantaż. Drugi obszar sporny dotyczy zasad pomocy państwowej dla firm i norm dla towarów. UE nie chce, by wyrosła jej konkurencja z pełnym dostępem do rynku przy niższych kosztach pracy i regulacjach sprowadzających się do nieuczciwej konkurencji. Dyskusyjna pozostaje także rola Trybunału Sprawiedliwości. Długa lista jak na tak krótki czas.
Czytaj też: Szkoci znów myślą o niepodległości
Brytyjski rząd chce zachować maksymalne zyski przy minimalnej kontroli Brukseli i zaprezentować porozumienie jako triumf Albionu nad unijnymi biurokratami.