Świat

Dwa miesiące protestów. Sytuacja Białorusinów się nie poprawia

Protest w Mińsku, 4 października 2020 r. Protest w Mińsku, 4 października 2020 r. Stringer / Reuters / Forum
Część państw Unii nie chce zatargu z Putinem, a nawet chętnie widziałaby nowe otwarcie po latach ochłodzenia. Protesty w Mińsku nie ekscytują już zachodnich polityków.

Swiatłana Cichanouska, niedawna opozycyjna kandydatka w wyborach prezydenckich, odwiedziła właśnie Niemcy, by spotkać się z kanclerz Angelą Merkel. Jak powiedziała, Białorusini liczą na pomoc Berlina w negocjacjach z Aleksandrem Łukaszenką. Prosiła o wsparcie w zabiegach o uwolnienie więźniów politycznych, których przybywa, bo demonstracje w Mińsku trwają, a prezydent coraz gwałtowniej reaguje. Według ośrodka Wiasna, monitorującego przestrzeganie praw człowieka, reżim więzi 77 opozycjonistów. Jednym z nich jest mąż Cichanouskiej Siergiej – to jego zastąpiła w wyborach.

Cichanouska prosiła kanclerz Merkel o finansowe wsparcie dla wolnych mediów i organizacji obywatelskich, których sytuacja stale się pogarsza, a reżim robi wszystko, by wyeliminować je z życia społecznego. Jasno wyraziła, o co chodzi Białorusinom: celem są nowe wybory, które powinny się odbyć jak najszybciej. Demokratycznych wyborów i uwolnienia więźniów politycznych żądają protestujący, którzy wciąż – mimo represji – demonstrują pokojowo. Dodała, co robi niezmiennie, że protesty nie są walką przeciw Rosji czy za Europą, tylko następstwem kryzysu wewnętrznego w kraju, gdzie przez 26 lat naród żył pod presją. I nie zamierza tego dłużej znosić. Dlatego protesty nie słabną – mimo narastającego zmęczenia wielotygodniową akcją.

W tym samym czasie z Mińska do Berlina wyjechał na konsultacje ambasador Niemiec. Ambasadorowie Polski i Litwy zrobili to dzień wcześniej i pewnie tak samo postąpią dyplomaci innych krajów UE.

Czytaj też: Łukaszenka sam siebie zaprzysiągł na prezydenta

Cichanouska nie ma łatwego zadania

Tak kończą się dwa miesiące protestów, jakie rozlały się po sierpniowych wyborach. Nieuczciwych i sfałszowanych, co poruszyło Białorusinów na tyle głęboko, że – jak zapowiedziała Cichanouska – nie zamierzają przerwać protestów, dopóki Łukaszenka nie rozpisze wyborów i nie zostaną przeprowadzone w sposób demokratyczny. Może nawet pod nadzorem międzynarodowym.

Cichanouska nie ma łatwego zadania. Wprawdzie Bruksela nie uznała wyborów i ignoruje Łukaszenkę, podobnie jak Stany Zjednoczone, Kanada i Ukraina, ale też żadne z państw nie uznało jej zwycięstwa. Sama nie jest w stanie wygranej udokumentować, w dodatku wcale nie chce być prezydentem. Wciąż przebywa na Litwie, gdzie schroniła się tuż po wyborach. Nie wie, kiedy będzie mogła bezpiecznie wrócić do kraju. Powołana przez nią Rada Koordynacyjna praktycznie zamilkła, jej prezydium, czyli kierownictwo, zostało spacyfikowane i rozproszone. Część członków przebywa w areszcie, jak Maryja Kalesnikawa, inni wyjechali za granicę, do Polski, na Litwę. Noblistka Swietłana Aleksijewicz, jedyna z kierownictwa, która pozostaje na wolności, nie wie, czy władze zezwolą jej na powrót z Berlina do Mińska. Cichanouska próbuje ostatnio wzmocnić swój sztab, choć jak zapewnia, nie będzie tworzyć gabinetu cieni.

Pozostaje liderką opozycji bardziej symbolicznie. Po pierwsze, jest za granicą, co siłą rzeczy ogranicza jej możliwości działania. Nie stoi za nią żadna partia i nawet jej wpływ na protesty wydaje się znikomy. Pewnie dlatego demonstracje poza stolicą znacznie osłabły, co wynika też z rozczarowania brakiem zmian na lepsze.

Z drugiej strony – to ona reprezentuje na zewnątrz białoruskie społeczeństwo lub ściślej: tę jego część, która kwestionuje władzę Łukaszenki i każdej soboty i niedzieli wyrusza protestować. To ona prowadzi akcję dyplomatyczną. Takim partnerem w rozmowach nie jest z pewnością bojkotowany Łukaszenka i na tym tle pozycja Cichanouskiej nabiera znaczenia. Podczas niedawnej wizyty w Wilnie Emmanuela Macrona to właśnie z nią rozmawiał o sytuacji na Białorusi. Podobnie podczas dwudniowej wizyty w Berlinie, gdzie Cichanouska spotkała się z wieloma osobistościami życia politycznego. To w Niemczech wyraziła opinię, że sankcje nałożone przez Brukselę wobec sprawców fałszerstw wyborczych i odpowiedzialnych za naruszenia swobód obywatelskich są ważne, lecz niewystarczające.

Łukaszenka nie myśli o oddaniu władzy

Łukaszenka, zyskawszy potwierdzenie poparcia Kremla – finansowego (kredyt w wysokości 1 mld dol.), militarnego i politycznego – odzyskał w dużym stopniu pewność siebie. Wyklucza to wszelkie szanse na negocjacje z przeciwnikami jego prezydentury. Potwierdza za to, że linia, jaką obrał – nieustępliwości, pacyfikacji i rozwiązań siłowych – jest słuszna i należy tak trzymać. Zorganizował swą inaugurację po raz pierwszy sekretnie, bez kamer, transmisji w mediach, gości i tradycyjnej pompy. Gdyby nie wzmożony ruch wojska i sił milicji, nikt by się pewnie nie domyślił, że uroczystość się odbyła.

Można zatem sądzić, że jego pewność siebie nie jest stuprocentowa, co nie zmienia faktu, że ani myśli o oddaniu władzy. W tym względzie dotrzymał słowa. Robi też wszystko, by pokazać Europie, kto rządzi w Mińsku. Sankcjami wizowymi objęto przede wszystkim blisko 300 polityków i dziennikarzy z krajów bałtyckich, które jako pierwsze państwa UE ogłosiły zakaz wjazdu dla ok. 130 reprezentantów białoruskich władz, odpowiedzialnych za fałszerstwa wyborcze, aresztowania i represje wobec protestujących. Za nieprzychylny stosunek do niego i do białoruskich urzędników ukarał sankcjami wizowymi przedstawicieli innych krajów oraz instytucji unijnych, Parlamentu Europejskiego nie pomijając. Co ważne, sankcje te obowiązują także w Rosji, co z jednej strony wzmacnia ich znaczenie, a z drugiej pokazuje, że dzięki kryzysowi państwa się zbliżyły. Putin może zacierać ręce: powtarzał wprawdzie, że Białoruś musi sama rozwiązać swoje problemy, ale już widać, że te rozwiązania dają przewagę Rosji i potwierdzają jej dominację. Integracja jest dziś bliższa niż kilka miesięcy temu. Poparcie Putina ma swoją cenę i Mińsk będzie musiał ją zapłacić.

Czytaj też: Łukaszenka głupio to przegra

Białoruś bez zagranicznych dyplomatów

Łukaszenka, wprowadzając sankcje wizowe, dopiero się rozpędzał. W następnej kolejności zdecydował się rozprawić ze służbami dyplomatycznymi Polski i Litwy, nakazując zredukowanie personelu obu ambasad i domagając się odwołania na konsultacje obu ambasadorów. Redukcja personelu uniemożliwia działanie placówek dyplomatycznych, ambasady, konsulatu oraz, w przypadku Polski, ośrodka kultury, na co zwrócił uwagę w komentarzu dla Onetu Witold Jurasz, który sam kiedyś pełnił misję dyplomatyczną w Mińsku. Łukaszenka ukarał także własne społeczeństwo.

W geście solidarności z Mińska wyjeżdżają inni unijni dyplomaci, co utrudni relacje gospodarcze i pogłębi trudności. Te polityczne są już prawie na dnie, mówi się o największym kryzysie w stosunkach z Zachodem od chwili ogłoszenia niepodległości. Choć to nie pierwszy wyjazd dyplomatów z Mińska – w latach 90. słynna była sprawa relegowania ambasadorów z dzielnicy willowej, bo Łukaszenka postanowił uprawiać tam jazdę na rolkach. Kryzys dyplomatyczny był też w latach 2008 i 2010, po brutalnej pacyfikacji protestów wyborczych, kiedy Unia objęła sankcjami 157 urzędników białoruskich, także Łukaszenkę, zabraniając im wjazdu na swoje terytorium.

Tym razem Bruksela wykazuje mniej determinacji, sankcje objęły jedynie 44 białoruskich urzędników, ale nie Łukaszenkę, choć przecież to on stoi za wszystkimi decyzjami. To niezrozumiałe. Jest też groźba zamrożenia osobistych aktywów białoruskich polityków, co wydaje się karą czysto teoretyczną, bo istnienie takowych jest raczej wykluczone. W dodatku Łukaszenka wyraźnie się nie przejmuje. Przypomina to czasy, gdy nie mogąc jeździć na narty do Austrii, kazał wybudować wielki stok w pobliżu Mińska dla siebie i swoich urzędników, za nic mając unijne decyzje.

Czy działanie Brukseli wynika z faktu, że walka z covid-19 i kryzys gospodarczy pochłaniają całą jej energię i uwagę? A może raczej ze świadomości, że sankcje generalnie nie zmieniają sytuacji, mogą natomiast dotknąć boleśnie społeczeństwo, bo z pewnością nie polityków? Łukaszenka znów wybuduje własną górę, dowodząc, że sobie poradzi. Zwłaszcza ze wsparciem Kremla. Czy w Mińsku znów pojawią się ważni politycy, żeby rozmawiać o Krymie i Donbasie?

Snyder: Łukaszenka może pójść drogą Jaruzelskiego

Zachód już się nie ekscytuje Białorusią

Może właśnie o Kreml chodzi tym razem? Część państw Unii nie chce zatargu z Putinem, przeciwnie, chętnie widziałaby nowe otwarcie po latach ochłodzenia związanego z aneksją Krymu i wojną na wschodzie Ukrainy. Powodem są również relacje gospodarcze, jakie czas poprawić. Protesty w Mińsku nie ekscytują już zachodnich polityków.

Podczas spotkania w Wilnie z Cichanouską Macron obiecał, że o sytuacji na Białorusi i rozwiązaniu konfliktu będzie rozmawiać z Putinem. To jednoznaczne przyznanie, że Mińsk nie jest samodzielny, a Białoruś pozostanie rosyjską strefą wpływów i dla tego faktu jest akceptacja. Także w Brukseli. Białorusini nigdy nie byli i nie są antyrosyjscy. Ale z pewnością nie powinni być traktowani jak państwo niesuwerenne, którego losy rozstrzygają się w obcej stolicy.

Czytaj też: Dwie flagi państwowe Białorusi. Skąd Która wygra?

Ukraina i Estonia reagują inaczej

Najbardziej stanowcza w stosunkach z Białorusią wydaje się Ukraina. Prezydent Wołodymyr Zełenski ostro krytykował Łukaszenkę, Kijów już w połowie sierpnia odwołał na konsultacje swojego ambasadora w Mińsku. Miało to bezpośredni związek z wydaniem Moskwie 32 członków militarnej Grupy Wagnera, oskarżanych początkowo o zamiar destabilizacji Białorusi przed wyborami. 28 z nich walczyło w Donbasie po stronie separatystów prorosyjskich i to Kijów domagał się ich wydania. Zawieszenie stosunków z Mińskiem, dotychczas bardzo przyjaznych, to kryzys. Kijów poprze prawdopodobnie sankcje personalne Brukseli wobec białoruskich urzędników. Otworzył też granice dla uchodźców politycznych z Białorusi, a nawet zaprosił szykanowanych przez reżim pracowników sektora informatycznego.

Zupełnie inaczej zachował się Tallin. Estonia oświadczyła, że nie przyjmie uchodźców z Białorusi, skoro nie toczy się tam regularna wojna. Może obawia się umocnienia u siebie sympatii prorosyjskich?

Po dwóch miesiącach protestów sytuacja Białorusinów nie zmienia się na lepsze. Mają prezydenta, który ich oszukał, a świat niewiele może na to poradzić, więc wymachuje pięściami. W rzeczywistości triumfuje Rosja i to Kreml ponownie umacnia swoje wpływy.

Czytaj też: Łukaszenka słabnie, ale pozuje na mocnego

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Rynek

Siostrom tlen! Pielęgniarki mają dość. Dla niektórych wielka podwyżka okazała się obniżką

Nabite w butelkę przez poprzedni rząd PiS i Suwerennej Polski czują się nie tylko pielęgniarki, ale także dyrektorzy szpitali. System publicznej ochrony zdrowia wali się nie tylko z braku pieniędzy, ale także z braku odpowiedzialności i wyobraźni.

Joanna Solska
11.10.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną