Kiedy szef MON Mariusz Błaszczak 20 lipca pisał, desygnując gen. Andrzejczaka do rywalizacji o najwyższe wojskowe stanowisko w sojuszu, że „wszystko w Pana rękach, Panie Generale”, musiał wiedzieć, że jedna para rąk do tej roboty nie wystarczy. I że kampania na rzecz wyboru Polaka oraz jej efekt musi być wysiłkiem bardzo wielu rąk, głów, no i żołądków – bo nic tak nie sprzyja urabianiu wahających się jak wyśmienite jedzenie. Coś jednak nie zadziałało i zamiast zachwytów nad docenieniem polskiej pozycji w NATO mamy dziś zgrzyt, tylko powierzchownie zagłuszony przez gratulacje, jakie przegrany – szef Sztabu Generalnego Wojska Polskiego – złożył na Twitterze konkurentowi z Królestwa Niderlandów. Błaszczak do chwili pisania tego tekstu w piątkowy wieczór oficjalnie milczał (dla chętnych, by sprawdzać wpisy na Twitterze, przyjmijmy godz. 19).
Czytaj też: Piąty element. Jakie rozkazy wyda wicepremier Kaczyński
Cisza nad porażką
Milczeli też inni ważni oficjele, którzy dzielą gorycz porażki: prezydent Duda, premier Morawiecki, szef MSZ Zbigniew Rau, stały przedstawiciel RP przy NATO Tomasz Szatkowski, szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego Paweł Soloch, przewodniczący sejmowej komisji obrony narodowej Michał Jach. Nie dziwię się, bo cóż poza gratulacjami dla Holendra napisać czy powiedzieć?
Przez moment wyobraźmy sobie wszystkich tych panów, gdyby to Andrzejczak został wybrany. Polska stałaby się w jednej chwili niekwestionowanym liderem NATO, naszą rolę by doceniono, zasługi Błaszczaka, prezydenta, premiera, a przede wszystkim prezesa Kaczyńskiego dla obronności, jedności sojuszniczej, współpracy z USA i na rzecz ostrego przeciwstawienia się Rosji byłyby wychwalane tak, że w polszczyźnie zabrakłoby przymiotników.