Pierwsza, wiosenna fala pandemii koronawirusa spowodowała wzrost poparcia dla wielu światowych liderów. Ale pół roku później, w obliczu kryzysu gospodarczego i ciągłych obostrzeń, wśród krajów w pełni demokratycznych notowania utrzymują już w zasadzie tylko dwie liderki: Angela Merkel i premierka Nowej Zelandii Jacinda Ardern. Niesiona zarówno realnymi sukcesami w walce z pandemią, jak i wybitnymi umiejętnościami przywódczymi ta druga właśnie poprowadziła swoją Partię Pracy do bezprecedensowego w historii kraju triumfu wyborczego.
Czytaj także: Doktryna Jacyndy. Przepis na zwalczenie pandemii
Wybory w Nowej Zelandii: spektakularny sukces partii Ardern
Laburzyści zdobyli prawie 50 proc. głosów, o 3–4 pkt proc. więcej, niż dawały im ostatnie sondaże. To przełoży się zapewne na 64 deputowanych w 120-miejscowym parlamencie. Po raz pierwszy od wprowadzenia obecnej mieszanej ordynacji wyborczej w 1996 r. którakolwiek z partii będzie miała absolutną większość.
Konserwatywna Partia Narodowa, która jeszcze w lutym miała w sondażach poparcie na poziomie 45–50 proc. i wyprzedzała o kilka punktów procentowych Partię Pracy, ostatecznie w wyborach zdobyła ledwo 27 proc. głosów i 35 miejsc w parlamencie.
Wstępne wyniki wskazują, że do parlamentu dostały się jeszcze tylko dwie partie – Zieloni, którzy poprawili wynik z 6,3 do prawie 8 proc. i zwiększą liczbę deputowanych z ośmiu do zapewne dziesięciu, oraz libertarianie z ACT, którzy poza laburzystami są największymi zwycięzcami wyborów.