Jeden z pocisków wylądował przed popularną wśród młodych kawiarnią, raniąc przynajmniej trzech pracowników, inny trafił w szkołę dla dziewcząt. Na zamieszczanych w mediach społecznościowych nagraniach można zobaczyć, jak przerażone wybiegają z budynku. Kolejny pocisk został wymierzony w oddział pediatryczny (!) szpitala Sana Medical Complex. Doradca afgańskich władz dr Mudżib Rahimi poinformował, że w ataku zginęło m.in. rodzeństwo bliźniąt, które jadło śniadanie, kiedy rakieta uderzyła w ich dom. Wszystkie ofiary to cywile.
Czytaj też: Noworodki i żałobnicy. W Afganistanie giną tysiące cywilów
Bomby i rakiety
Rzecznik policji Ferdaws Faramarz podał, że zginęło co najmniej osiem osób, a 35 zostało rannych. Jeden z mieszkańców Share Naw – dzielnicy, na którą spadła dziś większość pocisków – powiedział w rozmowie z „Polityką”: – Jestem załamany. Ta sytuacja doprowadza mnie do płaczu. To wszystko, ci przerażeni ludzie, to miasto przypomina mi dzieciństwo, czasy wojny domowej. Wtedy to była codzienność. Mamy znowu się na to przygotować? Czuję się, jakbym już był martwy. Sterroryzowani Afgańczycy powtarzają: „żyliśmy w ciągłym strachu przed bombami, teraz mamy się bać jeszcze rakiet?”.
Na razie nikt nie wziął odpowiedzialności za atak. Rzecznik MSW Tariq Arian powiedział, że „terroryści” użyli dwóch ciężarówek do transportu wyrzutni rakietowych. Śledztwo ma wyjaśnić, w jaki sposób pojazdy dostały się do miasta. MSW dodało, że po ataku rakietowym doszło do wybuchu dwóch bomb magnetycznych. Jedna z nich zabiła policjanta i raniła trzech innych. To kolejna porażka służb bezpieczeństwa w ostatnich tygodniach – tymczasem właśnie dziś m.in. ministrowie obrony i bezpieczeństwa otrzymali wotum zaufania w parlamencie.
Czytaj też: Bojownicy Państwa Islamskiego, prawdziwe historie
Rząd oskarża talibów
Od początku listopada w Afganistanie zginęło co najmniej 163 cywilów i 186 członków sił bezpieczeństwa. Przed dwoma tygodniami kilku uzbrojonych napastników wdarło się na kampus Uniwersytetu Kabulskiego i zabiło co najmniej 35 osób, w większości studentów, i raniło ponad 50 innych. Odpowiedzialność za zamach wzięło Państwo Islamskie, ale rzecznik MSW oskarżył o niego talibów – islamskich fundamentalistów, którzy w latach 90. siłą przejęli władzę i zostali obaleni z pomocą Amerykanów w 2001 r. Rzecznik nie odpowiedział, skąd ma pewność, że to oni.
Talibowie zaprzeczyli udziałowi także w dzisiejszym ataku, twierdząc, że „nie celują na oślep w miejsca publiczne”. Kilka tygodni temu komendant talibów w mieście Kunduz na północy, które regularnie jest miejscem walk talibów i sił rządowych, powiedział mi to samo: – My nie mordujemy niewinnych Afganów. Celujemy tylko w obcokrajowców. Zawsze, kiedy przeprowadzamy atak, uprzedzamy mieszkańców, gdzie i kiedy do niego dojdzie, żeby mogli uciec. Tym różnimy się od Amerykanów, którzy nas zabijają.
Czytaj też: Trudne jest życie Afganek
„Nie ma zagrożenia”
Jak niewiele wspólnego z rzeczywistością mają te deklaracje, można łatwo się przekonać, sprawdzając statystyki zamachów i ofiar. W ostatnich sześciu miesiącach talibowie przeprowadzili 53 zamachy samobójcze oraz 1250 bombardowań, w których zginęło 1210 cywilów, a ponad 2,5 tys. zostało rannych. Ale takie zapewnienia to ważny element nowej retoryki talibów, którzy negocjują teraz zasady swojej obecności w Afganistanie.
Grupa stara się poprawić wizerunek i przekonać, że po ponad 20 latach ma bardziej umiarkowane poglądy. „Jeśli nadejdzie pokój, nasz powrót nie będzie tak surowy jak w 1996 r.”, przekonywał rzecznik grupy Zabiullah Mujahid w wywiadzie dla agencji Reuters. „Chcemy zapewnić Afgańczyków, że z naszej strony nie będzie dla nich żadnego zagrożenia”.
Czytaj też: Jak z taliba zrobić polityka
Eksperci krytykują
Przemoc w Afganistanie, szczególnie w Kabulu, intensyfikuje się wraz z powolnym postępem rozmów pokojowych prowadzonych w katarskiej Dausze między przedstawicielami talibów a afgańskim rządem. Sekretarz stanu USA Mike Pompeo dziś spotka się z talibami w Katarze, co prawdopodobnie ma związek z zapowiadanym przez Trumpa przyspieszeniem wycofania amerykańskich wojsk spod Hindukuszu. Do 15 stycznia 2021 r. kontyngent ma się zmniejszyć z ok. 4,5 tys. do 2,5 tys. żołnierzy.
Eksperci do spraw bezpieczeństwa – zarówno afgańscy, jak i amerykańscy – są sceptyczni. Ostrzegają, że pospieszne i niedostosowane do warunków na miejscu wyjście wojsk pozostawi lokalne siły w bardzo niebezpiecznym położeniu. „To ostateczne podkopanie całej pozycji negocjacyjnej, bo w zasadzie dajecie talibom wszystko, czego chcieli, w dodatku po uprzednim zmuszeniu rządu do uwolnienia 5 tys. talibskich więźniów” – komentował emerytowany generał US Army David Petraues, były dowódca w Afganistanie.
„Wycofanie wojsk powinno być bardzo odpowiedzialne, by mieć pewność, że żadna decyzja nie przeniesie nas z powrotem do miejsca, w którym byliśmy 20 lat temu, kiedy była tu Al-Kaida i inne grupy terrorystyczne” – mówił z kolei Dżawid Faisal, doradca Afgańskiej Rady Bezpieczeństwa. Z entuzjazmem deklaracje Trumpa przyjęli natomiast talibowie. Jak powiedział rzecznik grupy, to „pozytywny krok” w stronę wprowadzenia w życie umowy pokojowej z USA, podpisanej pod koniec lutego tego roku.
Szkopuł w tym, że wycofywanie się amerykańskich sił miało być warunkowe i uzależnione od tego, czy talibowie będą przestrzegać pozostałych zapisów porozumienia. Jest wśród nich punkt o nieatakowaniu wojsk USA – i rzeczywiście od czasu podpisania dokumentu nie doszło do ataku na zagraniczne wojska. Znacznie zintensyfikowały się natomiast te wymierzone w siły afgańskie.
Czytaj też: Porozumienie z talibami. Dobry czas dla Trumpa, zły dla Kabulu
Talibowie zastąpią Amerykanów?
Afgańczycy czują się oszukani i zdradzeni. – Talibowie nigdy się nie zmienią. Amerykanie mieli się ich pozbyć, a teraz dogadują się z nimi za naszymi plecami, Afgańczycy nie mają nic do powiedzenia. Niedługo talibowie przejmą władzę i będą jak prywatna policja Amerykanów, żeby sami mogli wyjść z Afganistanu i skupić się na innych miejscach. Na tym ma polegać porozumienie w Dausze – komentuje Anwar, 50-letni nauczyciel angielskiego.
Urzędnik MSW na kierowniczym stanowisku, który zgodził się na rozmowę pod warunkiem zachowania anonimowości, mówi: – Wczoraj w nocy rozmawiałem z członkiem naszej ekipy negocjacyjnej w Dausze. To właściwie złe określenie, to nie są negocjacje. Porozumienie jest od dawna przygotowane, tylko nie leży jeszcze na stole, a nasz rząd podpisze to, co każą Amerykanie.
– Chciałbym przekazać prezydentowi Trumpowi, żeby nie bawił się naszym życiem. To my tutaj każdego dnia giniemy – podsumowuje Anwar.
Czytaj też: Ameryka prywatyzuje wojnę z Afganistanem