W ostatni wtorek ok. godz. 10 przed szpitalem położniczym Daszt-e Barczi w zachodnim Kabulu wybuchła bomba. Trzech napastników – jeden przebrany w policyjny mundur, a dwóch za lekarzy – po utorowaniu sobie drogi rozpoczęło szturm i wielogodzinną wymianę ognia z siłami porządkowymi. Poza napastnikami zginęły co najmniej 24 osoby, w tym dwa noworodki. Inne zostały sierotami po zaledwie kilku godzinach życia. Postrzelone niemowlę przeszło operację, a jedno dziecko przyszło na świat w safe roomie już w trakcie ostrzału.
Czytaj też: Trudne jest życie Afganek
Śmierć tuż po narodzinach
„Witaj w Afganistanie, drogie niemowlę. Tutaj zabijamy się nawzajem. Wszyscy ci współczujemy. Nie w takich okolicznościach powinieneś otworzyć oczy. Krzyki i eksplozje nie powinny być pierwszym, co słyszysz” – napisał na Twitterze Afgańczyk Daoud Jalal.
Choć do tej pory nikt nie przyznał się do ataku, wszystko wskazuje na tzw. Państwo Islamskie w Chorasanie, filię ISIS. Szpital mieści się w dzielnicy zamieszkanej głównie przez Hazarów, etniczną i religijną mniejszość, która w przeszłości wielokrotnie trafiała na celownik dżihadystów. Ci dwa miesiące temu zapowiedzieli „wojnę z afgańskimi szyitami”, do których Hazarowie należą.
Nawet w Afganistanie, gdzie przemoc i śmierć zdążyły całkowicie spowszednieć, trudno wyobrazić sobie zbrodnię równie barbarzyńską co zabicie noworodka i jego matki. Prawo międzynarodowe daje ochronę pacjentom – nawet jeśli są to ranni żołnierze – i personelowi medycznemu. Ten, kto z rozmysłem atakuje szpital, popełnia zbrodnię wojenną.