We wtorek przez niższą izbę francuskiego parlamentu Assemblée Nationale przeszedł bez poprawek tekst kontrowersyjnej ustawy o „bezpieczeństwie totalnym”. Posłowie przystąpili do pierwszego czytania w cieniu poniedziałkowej brutalnej pacyfikacji i rozpędzenia nieformalnego obozu dla „nielegalnych” na pl. Republiki w Paryżu. Głosowali w trakcie ostrych demonstracji przeciwko państwu policyjnemu, zwołanych mimo pandemii w związku z pacyfikacjami (wcześniej rozpędzono nielegalne obozowisko pod Stadionem Narodowym w satelickim Saint Denis).
Nieproporcjonalna brutalność policji, pałowanie czy wręcz, jak to określa prasa nad Sekwaną, „polowania na ludzi” dotknęły w sumie ponad 3 tys. osób, 2,8 tys. mieszkańców obozu pod Stadionem i 500 z pl. Republiki. „Nielegalnych” pandemia dotknęła szczególnie mocno; zawsze pełna drobnych prac mieszczańska Francja przestała wychodzić z domu. Sektor turystyczny i gastronomia, tradycyjne źródła nieformalnego zatrudnienia, po prostu nie funkcjonują. Koczowisko na pl. Republiki nie pozwalało odwrócić oczu od problemu – przy zbliżającym się przedświątecznym demontażu lockdownu i przywróceniu względnej swobody poruszania się taki widok na jednym z centralnych placów Paryża byłby z pewnością trudny wizerunkowo dla rządzących.
Terroryzm i afera dyplomatyczna Macrona
Tak naprawdę akcję można uznać za część szerszej ofensywy. W 2020 r. Francja odnotowała jak dotąd osiem skutecznych zamachów terrorystycznych, z czego większość na tle religijnym. Najgorszy był pod tym względem październik, z brutalnym morderstwem i dekapitacją Samuela Paty, nauczyciela, który pokazał uczniom na lekcji karykatury Mahometa, oraz zasztyletowaniem trzech osób pod bazyliką w Nicei.
Na scenie międzynarodowej wywiązała się prawdziwa wojna na słowa między przywódcami świata islamskiego a Emmanuelem Macronem. Mowa prezydenta przeciwko religijnemu fundamentalizmowi, wygłoszona przy okazji uroczystości pogrzebowych Samuela Paty, wywołała gwałtowne protesty i wielotysięczne demonstracje, m.in. w Pakistanie czy Malezji. Były premier tego ostatniego kraju Mahathir Mohamad powiedział wręcz, że wobec „braku szacunku” muzułmanie mają prawo zabić „miliony Francuzów”. Recep Tayyip Erdoğan publicznie określił Macrona „chorym umysłowo”. Konflikt jest tym gorętszy, że Francja konkuruje właśnie z Turcją, jednym z głównych graczy świata islamskiego, o dostęp do złóż ropy w Libii.
Zyskuje Marine Le Pen
Francuzi bardzo nie lubią zamachów i przemawia do nich bojowa retoryka nacjonalistycznych polityków, zwłaszcza głównej konkurentki Macrona i w poprzednich, i w przyszłych wyborach – Marine Le Pen. Dokręcenie śruby jest więc oczywistym posunięciem ze strony prezydenta. Ale też odpowiedzią na realne problemy z bezpieczeństwem. Lockdown i kwarantanna z pewnością uderzyły w żmudną pracę kontrwywiadowczą służb. Zacieśnienie środków bezpieczeństwa i daleko posunięta ochrona wizerunku policjantów – najbardziej problematyczny zapis projektu ustawy o „bezpieczeństwie totalnym” – miały dać policjantom poczucie, że państwo za nimi stoi. Nie wyszło to najlepiej, bo o ile Francuzi nie lubią i boją się zamachów, o tyle jeszcze gorzej reagują na violences policières, policyjną brutalność.
Tę ambiwalencję z pewnością w najbliższych miesiącach będą wykorzystywać obcy agenci, osoby zdolne do zorganizowania komórek terrorystycznych i radykalizowania lokalnych muzułmanów. Wielu do Francji przedostaje się nielegalnie. Pacyfikacja obozów namiotowych to sygnał, że państwo nie ma zamiaru siedzieć z założonymi rękami.
Emmanuel Macron już dokonał bezprecedensowego wzmocnienia ochrony granic Francji i zaczyna lobbować na forum europejskim na rzecz opcji zwanej „twierdzą Europa”, radykalnych działań na rzecz zmniejszenia „przepuszczalności” granic zewnętrznych UE. W tych wysiłkach na pewno wtórować mu będzie Wiedeń, również dotknięty zamachami w ostatnim czasie. Trudno powiedzieć, jak w tym kontekście zachowa się Polska, coraz bardziej eurosceptyczna i już otwarcie antyfrancuska z jednej strony, a islamofobiczna i niechętna migrantom z drugiej.