Był kiedyś „burmistrzem Ameryki” – pogromcą mafii, czyścicielem znękanego plagą przestępczości Nowego Jorku, wreszcie prawdziwym przywódcą 11 września 2001 r., kiedy Stany dochodziły do siebie po szoku zamachu, w którym zginęło więcej Amerykanów niż w wyniku ataku na Pearl Harbor. Jak to się stało, że Rudy Giuliani, który zapisał piękną kartę życiorysu, stoczył się tak nisko? Odegrał jedną z głównych ról w akcji podważania wyniku wyborów i kompromitującego kraj szturmu fanów Trumpa na Kapitol. Stał się pośmiewiskiem, wyszydzonym przez Sashę Barona Cohena w sequelu „Borat II”.
Człowiek, który zmienił Nowy Jork
Jako młody prokurator federalny w Nowym Jorku Giuliani doprowadził do aresztowania i skazania bossów syndykatów zbrodni i kilku prominentnych finansistów oskarżonych o wielomilionowe nadużycia. Jego zaangażowanie w walce z mafią porównywano do determinacji słynnego Elliotta Nessa, poskromiciela Ala Capone′a.
W 1994 r., kiedy został burmistrzem, przestępczość w mieście sięgała zenitu, od kilku lat notowano rekordowe wskaźniki morderstw i napadów z bronią w ręku. Giuliani zastosował zasadę „zerowej tolerancji” dla łamania prawa, poczynając od drobnych wykroczeń. Działał zgodnie z teorią „rozbitej szyby”, która mówi, że jeśli nie ściga się tych ostatnich, przestępczość eskaluje i sytuacja wymyka się z rąk. W ciągu kilku lat jego rządów w ratuszu przestępczość, zwłaszcza z użyciem przemocy, spadła o ponad połowę, a centrum Manhattanu, poprzednio niebezpieczne i pełne seksszopów, zaczęło przypominać życzliwy dla rodzin z dziećmi Disneyland.