Nowa waszyngtońska administracja Joego Bidena zdołała się porozumieć z Moskwą Władimira Putina i przedłużyć życie traktatu New START o kolejne pięć lat, tuż przed jego wygaśnięciem 5 lutego. Niby to dyplomatyczny sukces, niby warto się cieszyć, że kontrola zbrojeń nie została całkiem pogrzebana. Tak naprawdę jednak utrzymanie w mocy traktatu, będącego dziś w dużej mierze przeżytkiem, konserwuje sytuację, w której Rosja i tak ma swego rodzaju przewagę w postaci rozbudowanego arsenału taktycznego uzbrojenia nuklearnego, a Chiny w ogóle nie są objęte reżimem kontrolno-weryfikacyjnym głowic strategicznych czy taktycznych.
A przecież poza nimi na świecie jest koło dziesiątki innych krajów, które różnego rodzaju broń jądrową posiadają albo nad nią pracują.
Limity i kłopoty z liczeniem arsenału
Porozumienie Nowy START to przeżytek w tym sensie, że odwołuje się do świata dwubiegunowego, w którym ZSRR (później Rosja) i Stany Zjednoczone wzajemnie groziły sobie nuklearną zagładą i gotowe były, przynajmniej w doktrynach, pociągnąć ku zniszczeniu całą ziemię. Bez pytania innych o zdanie.
Układ podpisany już w „nowych czasach”, przez Baracka Obamę i Dmitrija Miedwiediewa (za jego krótkiej prezydentury) w 2010 r., kontynuował cykl rozbrojeniowych traktatów rozpoczęty w latach 80. Jego celem była redukcja arsenałów broni strategicznej i ustanowienie wiarygodnych mechanizmów weryfikacji i kontroli, opartych na wymianie danych i inspekcjach. Pozbywanie się „nadmiarowych” głowic jest procesem na tyle trudnym, kosztownym i długotrwałym, że dopiero w 2018 r. obie strony zeszły do przewidzianych w traktacie ilości rakiet i bomb. Liczba 1550, na które pozwala Nowy START, może się wydawać olbrzymia, ale i tak jest wielokrotnie niższa od arsenałów będących do dyspozycji USA i ZSRR u szczytu zimnej wojny.