Szczepionkowy alians 27 krajów Unii, uchodzący jeszcze parę tygodni temu za wzorcowy w walce z pandemią, poddawany jest teraz ostrej krytyce, a na siedlisko wszelkich problemów wyznaczana jest „Bruksela”. Głównym źródłem mniej lub bardziej rzeczowych zarzutów nie są wcale ugrupowania skrajne albo eurosceptyczne, lecz gotujące się do jesiennych wyborów partie głównego nurtu w Niemczech. Socjaldemokracja w sprawie zamówień atakuje chadecję, z której wywodzi się szefowa Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen. Z kolei w ramach rodziny chadeckiej tematem szczepionek uderza bawarski premier Markus Söder rywalizujący o nominację na kanclerza.
Czytaj też: Czy szczepionek na covid wystarczy dla całej Europy?
Bez UE Polska byłaby daleko w kolejce
Niemieckie potyczki wybuchły już w grudniu, a dopiero potem przeniosły się m.in. do Polski, choć sytuacja obu państw jest zupełnie inna. Wspólne zamówienia to bowiem dla Berlina forma samoograniczenia – tak bogaty kraj samotnie zapewne wynegocjowałby dla siebie znacznie większą liczbę dawek w dość wczesnym terminie. Natomiast krajom słabszym, w tym Polsce, bez unijnej koordynacji groziłoby wylądowanie na dalekich miejscach kolejki po dostawy. UE już przy świńskiej grypie przerabiała scenariusz podkupywania, przebijania ceny, gromadzenia zbyt dużych zapasów kosztem innych krajów wspólnoty. Polska uchyliła się wówczas od wyścigu, ogłaszając, że szczepionka nie jest dostatecznie sprawdzona. Szczęśliwie groźba tamtej epidemii dość szybko wygasła.
Lekcją m.in. z tych wydarzeń stała się decyzja Niemiec czy Francji, by w przypadku covidu postawić na solidarność, która – to trwałe polityczne spoiwo Unii – zwykle w dużym stopniu jest zarazem światłą troską o interes własny.