Rozpoczęcie szczepień na koronawirusa to bez wątpienia jeden z najważniejszych momentów kończącego się roku, naznaczonego pandemią, izolacją i lękiem o stan ochrony zdrowia. W Europie miał on bardzo silny wymiar polityczny i wizerunkowy. Żeby w ogóle zacząć szczepienia, preparat przygotowany przez Pfizer/BioNTech musiał zostać dopuszczony do użytku przez Europejską Agencję Leków. Potem ruszyła skomplikowana operacja dystrybucji szczepionek z magazynów w Belgii po całym kontynencie. Telewizje w wielu krajach pokazywały konwoje eskortowanych przez policję wozów, przekraczających kolejne granice.
Czytaj też: Ekspresowe szczepionki na covid. Czy są bezpieczne?
Czy szczepionki wystarczy dla wszystkich?
Dla Brukseli było ważne, by pierwsze szczepionki aplikowano w błysku fleszy i w obecności kamer. Po miesiącach krytyki za brak skoordynowanej odpowiedzi na pandemię, problemach przy uchwaleniu budżetu, bolesnym kompromisie z Polską i Węgrami i całej masie innych mikrokonfliktów (jak spór o otwarcie stoków narciarskich) przewodnicząca Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen potrzebowała pozytywnej historii, piarowego sukcesu.
Pierwsze szczepienia spełniły ten cel, ale tylko na chwilę. Unia kupiła od Pfizer/BioNTech tylko 200 mln dawek szczepionki, choć 29 grudnia von der Leyen zapewniła, że do kontraktu zostanie dopisanych kolejnych 100 mln.