Kiedy na początku marca średnia dobowa liczba zakażeń przekraczała 50 tys., naukowcy praktycznie z całego świata bili na alarm. Tzw. wariant brazylijski, najpierw siejący spustoszenie w interiorze, przedostawał się na atlantyckie wybrzeże i do kolejnych państw. Dało się słyszeć, że klęska Brazylii będzie tragiczna dla niej samej, ale też zniweczy globalne wysiłki. Przy niewydolnym systemie opieki zdrowotnej, relatywnie niskim tempie szczepień, a przede wszystkim biorąc pod uwagę prezydenta nieustannie negującego zagrożenie związane z zarazą, prognozy te nie brzmiały wcale nieprawdopodobnie.
Brazylia. Dwa tygodnie, milion chorych
Minął miesiąc i choć wydawało się to niemożliwe, w Brazylii jest jeszcze gorzej. 1 kwietnia zanotowano 91 097 nowych przypadków zachorowań, a średnia z minionego tygodnia przebiła barierę 74 tys. Najmocniej na wyobraźnię działa jednak inna statystyka: od 19 marca na covid zachorowało ponad milion osób. Nawet w skali kraju największego na kontynencie, z populacją ponad 211 mln mieszkańców, liczba ta robi piorunujące wrażenie. Rośnie liczba zgonów, przybywa pacjentów wymagających hospitalizacji i wspomagania oddychania. Lekarze skarżą się, że nie nadążają i brakuje personelu. W niektórych regionach już od kilkunastu dni nie ma ani jednego wolnego łóżka na oddziałach intensywnej terapii, prawie wszędzie są obłożone w co najmniej 80 proc. – wynika z danych fundacji Fiocruz. Z kolei agencja Reutera podaje, że na miejsce w szpitalu czeka ponad 6 tys. pacjentów, a kolejka wydłuża się z każdym dniem.
Czytaj też: