Kiedy w Minneapolis trwa proces białego policjanta oskarżonego o zabójstwo czarnego George′a Floyda, dowiedzieliśmy się o kolejnych incydentach z udziałem funkcjonariuszy używających siły bez uzasadnienia wobec Afroamerykanów. Chociaż na szczęście „tylko” jeden z nich zakończył się tragicznie, oba wskazują, że sprawa Floyda i dziesiątki podobnych tragedii w ostatnich latach niczego praktycznie nie nauczyły amerykańskiej policji, jak alarmuje w edytoriale „Washington Post”. Ale może nie są w stanie „nauczyć”, gdyż problem policyjnej brutalności – i rasizmu – tkwi w zbyt rozległym kontekście stosunków rasowych i kultu broni palnej, żeby łatwo można było go rozwiązać.
„Cholera, zastrzeliłam go!”
W ostatnią sobotę niedaleko Minneapolis patrol zatrzymał jadącego samochodem 20-letniego Daunte Wrighta, gdyż – jak tłumaczono potem – wóz miał nieważną tablicę rejestracyjną (w USA trzeba odnawiać rejestrację co roku). Kiedy policjanci stwierdzili w swych komputerach, że wydano również nakaz aresztowania młodego kierowcy za drobne wykroczenie, kazali mu wyjść z samochodu i próbowali założyć kajdanki. Na wideo nagranym policyjną kamerą widać, jak Wright zaczyna się szarpać, wyrywa się, siada z powrotem za kierownicą, nie zważając na wycelowaną w niego lufę pistoletu i wrzask mundurowych. Po chwili słychać głośne ostrzeżenie: „Taser! (paralizator)” i krzyk policjantki: „Cholera, zastrzeliłam go!”, po czym samochód gwałtownie odjeżdża.
Rozbity wóz z rannym, umierającym mężczyzną odnaleziono kilkaset metrów dalej.