Świat

Zginął „ulubiony dyktator” Zachodu. Co będzie z Czadem?

Idriss Déby (1952–2021) Idriss Déby (1952–2021) Benoit Tessier / Reuters / Forum
Śmierć na linii frontu dziś się raczej nie zdarza. Jak zginął Idriss Déby i co to zmienia? O takich autokratach jak on od czasów Roosevelta mówi się na Zachodzie: „nasi sukinsyni”.

Autokraci sprawiają wiele poważnych problemów za życia, a jeszcze więcej zaraz po swojej nagłej śmierci. To przypadek 68-letniego Idrissa Déby’ego z Czadu, który w kwietniu zginął w wyniku ran odniesionych najpewniej podczas walk z rebeliantami. Dawno się nie zdarzyło – i chyba szybko nie zdarzy, inne są dziś metody dowodzenia armią – by głowa państwa zginęła na linii frontu.

Przywódca ginie na froncie

Co tam robił i jak zginął? Wersji jest kilka. Po pierwsze, jego osobista obecność ma wynikać z miejscowych tradycji, każącej głównodowodzącym być wśród swoich żołnierzy. Takie wizytacje w Czadzie to nic nadzwyczajnego, robili to dwaj poprzednicy Déby’ego, który też był przecież żołnierzem z dużą praktyką bojową. Tyle że gdy przywódca jakiegokolwiek kraju jest na linii frontu, w tym przypadku 300 km od stolicy, warunki jego pobytu są względnie kontrolowane, a samo miejsce powinno być odpowiednio przygotowane. Tu było inaczej i coś poszło wbrew planom.

Nadal nie wiadomo, czy Déby został zabity w walce z rebeliantami, czy może – jak chcą domysły niektórych – podczas negocjacji z przeciwnikami, czy zamordował go ktoś z jego otoczenia. Opozycja z emigracyjnej oddali twierdzi, że pojechał na front, bo nie ma zaufania do swojej armii. A lubił fotografować się w otoczeniu żołnierzy, bo własny reżim, utrzymywany pieniędzmi ze sprzedaży ropy naftowej, legitymizował wojskową obecnością Czadu w Libii, Sudanie, Republice Środkowoafrykańskiej, Mali, Nigrze, Nigerii czy Kamerunie. Starał się tak udowadniać przydatność dla zachodnich państw robiących swoje porządki w strefie Sahelu, zwłaszcza sprzymierzonej z Czadem Francji, wciąż aktywnej na obszarze dawnego imperium kolonialnego.

Czytaj też: Mocarstwa kolonialne w Afryce

Junta ma władzę

Czadyjscy żołnierze cieszą się renomą jednych z najlepszych na kontynencie, a historia ostatnich dekad kraju to próby – niektóre udane – zamachów stanu, powstań i rebelii. W obliczu wakatu wbrew regułom prawa, ale zgodnie ze zwyczajowym biegiem wypadków, po władzę sięgnęła armia: zawiesiła konstytucję, rozwiązała parlament i rząd, pełniącym obowiązki prezydenta zrobiła Mahmata, 37-letniego syna byłego prezydenta. Może to wyglądać na próbę budowy dynastii, skoro syn od lat szykowany był na następcę.

Jednocześnie eksperci na co dzień przyglądający się czadyjskiej polityce wskazują na wrzenie w wojsku. Spory biegną tam po liniach przynależności etnicznej i osobistych ambicji, a w tych okolicznościach wysunięcie młodego Déby’ego ma być sposobem na uniknięcie otwartego konfliktu w szeregach.

Sam nominat ma tyle lat ile jego ojciec, gdy w 1990 r. przeprowadził udany zamach stanu. Tyle podobieństw. Syn piastuje najwyższy urząd, ale nie ma charyzmy taty, jego doświadczenia i popularności, zdaje się zatem, że nie dysponuje żadnym przełożeniem na wojskowych kolegów, starszych i nie zawsze przyjaznych. Co prawda ma cztery generalskie gwiazdki, co w tym wieku w armiach polegających głównie na doświadczeniu i prawdziwych zasługach (a nie więziach rodzinnych) raczej się nie zdarza. Walczył m.in. w Mali, gdzie tata posłał go z interwencją w celu ratowania tamtejszego rządu przed dżihadystami. Zwalczał też rebeliantów czadyjskich. Był szefem gwardii prezydenckiej, tzn. zajmował się i ochroną przywódcy, i zbrojnym umacnianiem reżimu. Był ponoć obecny przy śmierci ojca. Według kompletnie niewiarygodnych opowieści armii postoi na czele kraju, a junta za półtora roku przygotuje wybory, oczywiście w deklaracjach wolne i demokratyczne.

Czytaj też: Libia na zakręcie

Na tym lądzie jak na morzu

Reszta świata na Czad spogląda interesownie. Zajmuje się nim o tyle, o ile jego sytuacja wewnętrzna wpłynie na dynamikę procesów w regionie. Fetyszem jest stabilność, wypracowanie jako takiej równowagi, także za cenę wspierania autorytarnych reżimów (co Francja aktywnie czyni). Byleby mieszkańcy północnej Afryki nie mieli impulsu do migracji do Europy, w tym dawnej metropolii, by paliwa brakowało grupom terrorystycznym, by nie krążyła przemycana broń czy narkotyki.

Wobec często widmowych i słabo chronionych granic, zresztą dzielących różne grupy etniczne, Sahel i Sahara działają na zasadach przypominających nie tyle ląd, ile prędzej morze. Swobodnie przepływają między poszczególnymi krajami m.in. grupy zbrojne. Na przykład organizacja FACT – z jej rąk miał zginąć Déby – starająca się obalić rząd czadyjski, znalazła się w Nigrze przy granicy z Czadem, bo w ogarniętej wojną domową Libii zawieszono konflikt. Warunkiem chwilowego pokoju był wyjazd najemników walczących w libijskim sporze albo opuszczenie jej granic przez ugrupowania, które znalazły tam schronienie. FACT wróciła więc do Czadu, dozbrojona w sprzęt wywieziony z libijskich arsenałów.

Junta ma rzecz jasna problem z uzasadnieniem swojej działalności, ale będzie to robić, walcząc z rebeliantami zmierzającymi do stołecznej Ndżameny. Potrzeby obronne mogą sprawić, że Czad zacznie wycofywać się z walk z regionalnymi grupami dżihadystów, ich jednostki mogą opuścić np. północną część Mali. Zmiana u steru losu 12 mln Czadyjczyków pewnie drastycznie się nie poprawi. Żyją w jednym z najbardziej skorumpowanych i najbiedniejszych państw świata, którego władze wolały wydawać fundusze ze sprzedanej ropy na broń i prześladowania przeciwników niż szkoły, szpitale czy drogi. I pewnie ten kurs się utrzyma.

Czytaj też: Afryka, tajemniczy ląd

Czad we francuskich rękach

Francja – kierująca się zasadą o użytecznych dyktatorach, o których Amerykanie od czasów Roosevelta mówią „nasi sukinsyni” – liczy, że walka z terroryzmem w strefie Sahelu nie ustanie, a „zmiana w stronę demokracji będzie postępować”. Ale w bardzo dużym stopniu to we francuskich rękach leży polityczna przyszłość kraju, to w Paryżu zapadnie decyzja o skali bardzo hipotetycznej demokratyzacji, która do tej pory nie leżała w jego strategicznym interesie. Zmiana się dokona, gdy francuscy przywódcy uznają ją za użyteczną i na nią pozwolą.

Francuzi ratowali skórę Déby’emu, gdy potrzebował wsparcia wojskowego, ale nie protestowali, gdy prześladował opozycję albo ustawiał wybory. Jak tegoroczne, których wynik – prawie 80 proc. dla Déby’ego – ogłoszono dzień przed śmiercią tego wieloletniego dyktatora.

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Sport

Iga tańczy sama, pada ofiarą dzisiejszych czasów. Co się dzieje z Polką numer jeden?

Iga Świątek wciąż jest na szczycie kobiecego tenisa i polskiego sportu. Ostatnio sprawia jednak wrażenie coraz bardziej wyizolowanej, funkcjonującej według trybu ustawionego przez jej agencję menedżerską i psycholożkę.

Marcin Piątek
28.09.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną