„Rakiety dalekiego zasięgu w wojskach lądowych? To głupi pomysł” – tak bezceremonialnie pewien generał lotnictwa rozprawił się z jednym z najważniejszych pomysłów modernizacyjnych US Army. Zrobił to publicznie i z miejsca wywołał konsternację. Wyżsi rangą wojskowi za kulisami potrafią bezpardonowo walczyć o pieniądze i wpływy, ale na zewnątrz starają się trzymać fason i udają jedność. Dla ratowania wizerunku armia lądowa i siły powietrzne zaaranżowały „okrągły stół” i wysłały serię wypowiedzi łagodzących. Ale to wszystko sygnalizuje olbrzymią nerwowość.
Jednocześnie bowiem wojskowi w USA stoją przed największym od zimnej wojny wyzwaniem. W atmosferze rywalizacji, a nawet konfliktu z Chinami znaleźli się u progu rewolucji technologicznej: muszą przeformatować siły po 20 latach operacji kontrterrorystycznych, gdy zagląda im w oczy kryzys budżetowy. Każda z tych przesłanek mogłaby wywołać ból głowy u najtwardszego dowódcy, wszystkie naraz szarpią nerwy i podsuwają radykalne pomysły na obronę budżetu, ludzi, sprzętu głównych graczy: sił lądowych, lotnictwa i marynarki wojennej.
Fakt, że w amerykańskim systemie każdy rodzaj wojska jest osobno zarządzany i finansowany, a jedynie operacje są wspólne, sprawia, że już zaczął się wyścig. Starterem była przekazana do Kongresu pierwsza ustawa obronna Joego Bidena na rok fiskalny 2022 (zaczynający się w październiku).
Czytaj też: Wyścig zbrojeń ruszył z kopyta
Piechota w hipernatarciu
Armia wykonała uderzenie wyprzedzające. Tuż przed wysłaniem prezydenckiego projektu budżetu siły lądowe opublikowały raport, z którego wynika, że w ciągu roku–dwóch powinny wprowadzić do użytku wyrzutnie pocisków rakietowych średniego i dalekiego zasięgu, w tym hipersonicznych.