Tajwańczycy niepokój poczuli po raz pierwszy, gdy spłynęły dane z 14 maja. Liczba wykrytych przypadków – 34 – z europejskiej perspektywy wydaje się wciąż nieosiągalnym marzeniem, ale na wyspie był to najwyższy wynik od początku pandemii. Co więcej, aż 29 zostało zidentyfikowanych jako osoby, które zakaziły się lokalnie, a nie za granicą.
Od tego czasu sytuacja znacznie się pogorszyła. 15 maja odnotowano 185 zakażeń, prawie dziesięć razy więcej, niż wynosił najgorszy wynik przed majem. Teraz infekcji pojawia się ponad 200 dziennie, choć zdaje się, że Tajwan uchronił się przed najgorszym, czyli niekontrolowanym, wykładniczym wzrostem liczby przypadków. Mimo to w maju na wyspie zachorowało więcej osób niż łącznie przez ponad rok – od wybuchu pandemii do kwietnia.
Pierwszy lockdown na Tajwanie
Od soboty na wyspie po raz pierwszy obowiązuje lockdown, choć łagodny i lokalny. W Tajpej zamknięte są bary i miejsca rozrywki. Choć władze rejestrują nowe zarażenia przede wszystkim w stolicy, w środę Centrum Zarządzania Kontrolą Epidemiczną ogłosiło, że na całej wyspie pierwszy raz zostanie wprowadzony obowiązek noszenia maseczek oraz limity dotyczące zgromadzeń. Kraj pozostaje na trzecim z czterech poziomów ograniczeń, czyli nadal nie obowiązuje krajowy lockdown. Jednak zgodnie z zapowiedziami rządu, jeśli liczba nowych przypadków w ciągu 14 dni będzie utrzymywała się na poziomie ponad 100 dziennie, gospodarka wyspy zostanie zamknięta.
Tajwan nie jest jedynym azjatyckim krajem, który mierzy się z nową falą zakażeń. Liczba zachorowań wystrzeliła też w Wietnamie, który podobnie po raz pierwszy przekroczył poziom 100 nowych przypadków dziennie. Kolejna fala wzbiera w Tajlandii i Malezji, a w Singapurze, choć liczba przypadków wciąż jest bardzo niska, duży niepokój wzbudził klaster kilkunastu zarażeń na lotnisku Changi bez oczywistych powiązań ze zidentyfikowanymi chorymi.
Czytaj też: Co Singapur zrobił źle, skoro wszystko robił dobrze?
Sukces obrócił się przeciw liderom
Choć gwałtowny przyrost chorych wywołał szok na Tajwanie, obserwatorzy zwracają uwagę, że było to do przewidzenia. Bloomberg podkreśla w analizie sytuacji, że na wyspie nie obowiązywały żadne ograniczenia, bo władze koncentrowały się na kontroli granic. Wychodziły z pozornie słusznego założenia, że pandemia dzieje się gdzie indziej, nie na wyspie, więc wystarczy nie dopuścić do wjazdu zakażonych osób.
Ta strategia działała niezwykle skutecznie przez długi czas, ale wiązała się z dużymi utrudnieniami w handlu zagranicznym dla wyspy uzależnionej od lotniczego transportu towarów. Linie skarżyły się, że obowiązkowa 14-dniowa kwarantanna dla pilotów komplikuje im działalność nawet mimo niemal całkowitego braku lotów pasażerskich. Na wydajnym transporcie z wyspy zależy niemal wszystkim, bo Tajwan to światowy lider w produkcji mikroprocesorów. W kwietniu rząd w Tajpej skrócił więc kwarantannę do trzech dni, co teraz wydaje się błędem. Mieszkańcy w żaden sposób nie byli przygotowani do pojawienia się lokalnej transmisji, bo od ponad roku żyli w przekonaniu, że wirus na wyspie po prostu nie krąży.
Wietnam, który obok Tajwanu i Nowej Zelandii uchodził za lidera w kontrolowaniu pandemii, ze wzrostem liczby przypadków zmaga się od końcówki kwietnia. Kraj co prawda miał do czynienia z niewielkimi falami w sierpniu i kwietniu, ale nigdy dotąd nie notował trzycyfrowych przyrostów nowych zakażeń. Także w tym przypadku zdaje się, że zawiodły ostre kontrole na granicach, będące jedyną tak naprawdę linią obrony. Władze w Hanoi obwiniają przede wszystkim osoby nielegalnie przekraczające granice z Chinami, a nowi chorzy pochodzą głównie z północy kraju.
Tajskie więzienia, ogniska zarazy
W Tajlandii sytuacja jest bardziej skomplikowana. Kraj radził sobie gorzej niż Wietnam czy Tajwan (na początku roku notował nawet ponad tysiąc nowych przypadków dziennie), ale i tak polegał przede wszystkim na kontroli granic jako metodzie zapobiegania kolejnym falom. Obecna, druga fala (po styczniowej) zaczęła się na początku kwietnia i na razie nie wydaje się, by spowalniała. Choć źródłem infekcji byli w dużej mierze Tajowie wracający z zagranicy (w tym nielegalnie przekraczający granice z Kambodżą i Mjanmą), to teraz olbrzymia większość osób zakaża się już w kraju.
17 maja Tajlandia zarejestrowała niemal 10 tys. nowych przypadków, z czego ponad 70 proc. to więźniowie w notorycznie przepełnionych zakładach karnych. Problem infekcji w więzieniach wyszedł na jaw, gdy zachorowało kilku z liderów prodemokratycznych protestów z zeszłego roku, uwięzionych głównie za domniemaną obrazę króla Ramy X. Niekontrolowana fala epidemii zagraża planom otwarcia turystyki na wyspie Phuket dla zaszczepionych gości od 1 lipca. Lokalne władze tymczasem wprowadziły obowiązek kwarantanny dla krajowych turystów.
Na tym tle kolejna fala pandemii w Malezji wydaje się najbardziej typowa i napędzana indyjskim wariantem, przywleczonym przez powracających Malajów przed kilkoma tygodniami. Do tego Malezja obok Indonezji już wcześniej radziła sobie najgorzej w regionie. Choć środowy wynik ponad 6 tys. nowych przypadków jest najwyższy od początku pandemii, to bardzo zbliżoną falę kraj przeszedł już w styczniu.
Czytaj też: Kobiety lepiej sobie radzą z pandemią?
Szczepienia przede wszystkim
Eksperci nie mają wątpliwości, że azjatyckie metody kontrolowania pandemii oparte głównie na zakazach wjazdu i kwarantannie mogą być skuteczne, ale niosą duże ryzyko. Gdy wirus trafi do lokalnej społeczności, może rozprzestrzeniać się bardzo szybko, czego dowodem są Tajwan i Wietnam. Dobre wiadomości są takie, że w obydwu krajach błyskawiczna reakcja władz – częściowy lockdown i wydłużenie obowiązkowej kwarantanny – zdławiła nową falę, a przypadków nie przybywa w tempie wykładniczym.
Ale docelowo jedynym rozwiązaniem, które pozwoli przywrócić normalny handel międzynarodowy i turystykę (bez której gospodarki Wietnamu czy Tajlandii sobie nie poradzą), są szczepienia. A z tymi w Azji Południowo-Wschodniej było dotąd bardzo słabo. Na Tajwanie, w Tajlandii i Wietnamie dotąd co najmniej pierwszą dawkę dostało tylko ok. 1 proc. mieszkańców, a wielu ekspertów zwracało uwagę, że właśnie brak poczucia pilności mógł odpowiadać za wolne tempo.
Po zastrzyk do USA
Faktycznie wydaje się, że kolejna fala pobudzi władze krajów do działania. Tajwan odebrał w środę 410 tys. dawek AstraZeneki z programu COVAX, więcej niż łącznie do tej pory. Także Tajlandia planuje przyspieszyć szczepienia, choć powszechny program ruszy dopiero 1 czerwca, a tempa nabierze pewnie dopiero po rozpoczęciu produkcji szczepionki AstraZeneki na licencji, co ma też nastąpić w czerwcu.
Kolejna fala w Azji widocznie uświadomiła mieszkańcom, że bez szczepionek powrót do otwartych granic i normalnego życia nie będzie możliwy. Na Tajwanie i w Tajlandii popyt na szczepionki, do niedawna umiarkowany, znacznie wzrósł. Tajskie biura podróży zaczęły już nawet oferować cieszące się ogromnym zainteresowaniem wyjazdy po szczepienie do Stanów. Jedynie Wietnam wciąż stawia głównie na lockdown i kwarantanny, czekając na zakończenie testów dwóch lokalnych preparatów. Doświadczenie Tajwanu powinno uświadomić władzom w Hanoi, że taka strategia jest bardzo ryzykowna.
Czytaj też: Czy uwolnienie patentów na szczepionki uratuje świat?