Aung San Suu Kyi, od 2016 r. Radczyni Stanu (w praktyce głowa państwa) oraz ministra spraw zagranicznych, trafiła do aresztu domowego pierwszego dnia zamachu stanu. Odtąd wojskowi nie pozwolili jej pokazywać się publicznie, mogła jedynie dwukrotnie i na krótko spotkać się z prawnikami. Ci na sali sądowej i tak są w zasadzie zbędni, bo junta nie udaje, że zarzuty dla Suu Kyi mają jakieś oparcie w faktach. Na początku oskarżyli ją o nielegalne posiadanie krótkofalówek i złamanie procedur dotyczących zgromadzeń w trakcie pandemii, potem pojawiły się zarzuty m.in. o przyjmowanie łapówek w kilogramach złota czy zdradzanie państwowych tajemnic (to ostatnie prawo, wywodzące się z czasów kolonialnych, jest często stosowane przeciw dziennikarzom). W osobnym procesie władze oskarżyły ją o spiskowanie.
Łącznie Suu Kyi grozi co najmniej kilkanaście lat więzienia, choć dokładny wyrok ma tak naprawdę znaczenie drugorzędne. Wojskowych nie interesuje, czy Suu Kyi będzie siedziała w areszcie domowym (tak jak łącznie przez 15 lat od 1989 do 2010), czy w więzieniu, i za co formalnie zostanie skazana. Wystarczy, że zniknie raz na zawsze z przestrzeni publicznej. Suu Kyi ma 75 lat i junta bez problemu może ją trzymać z dala od kamer i internetu do końca jej życia.
Czytaj też: Aung San Suu Kyi – upadła ikona
Komu wadzi Aung Suu Kyi
Liderka NLD jest dla gen. Min Aung Hlainga, który od 1 lutego rządzi krajem, najgroźniejszym przeciwnikiem.