Raman Pratasiewicz i jego dziewczyna Sofia Sapiega zostali przeniesieni z mińskiego więzienia do aresztu domowego. Informację potwierdziła moskiewska sekcja BBC, znalazła się też na kanale Nexta na Telegramie. Już sam fakt, że droga tego newsa wiodła via Moskwa, jest zastanawiający (a może właśnie nie?). Wiadomość dotarła z opóźnieniem, do zmiany miejsca pobytu Pratasiewicza doszło już kilka dni temu. Wczoraj podobno jakiś bloger sfilmował go spacerującego po parku, wrzucił materiał do sieci i rozmówkę z nim. Nie wiadomo jednak, czy nie był to bloger z KGB.
Bruksela nie dała się nabrać
Od rodziny Sapiegi wiadomo, że dziewczyna przebywa w wynajętym mieszkaniu. Raman pewnie też został przeniesiony do służbowego mieszkania KGB. Opozycjonista Franak Viaczorka podał, że jest on pod „opieką” funkcjonariuszy, którzy z nim mieszkają. Prawnikom pary zabroniono udzielania jakichkolwiek informacji, dlatego nadal panuje chaos. Pratasiewicz został niedawno zmuszony do współpracy z reżimem, wystąpił w rządowej telewizji, gdzie przyznał się do stawianych mu zarzutów, płakał i śmiał się naprzemian. Być może on też ma pomysł na to, jak grać z władzami, mając świadomość stawki – jest nią przecież życie.
Tymczasem Bruksela zatwierdziła właśnie sankcje wobec Białorusi, obejmujące m.in. sektor paliwowy, nawozów sztucznych i bankowy, czyli strategiczne i czułe punkty białoruskiej gospodarki. Sankcje wprowadziły też Kanada i Londyn. Ten zbieg zdarzeń nie wydaje się przypadkowy. Być może Łukaszenka oczekiwał, że złagodzenie warunków przetrzymywania Pratasiewicza i Sapiegi w areszcie rozczuli Brukselę i Unia przestanie się tak srożyć. Na Mińsk, ale i na Moskwę, bo liderzy dyskutowali wczoraj także o nawiązaniu rozmów na linii UE–Putin. Moskwa w „sprawie” Pratasiewicza i Sapiegi zapewne odegrała jakąś rolę.