Słowa Donalda Tuska na Długim Targu w Gdańsku nikogo w Rosji nie dziwią. Bliskość ideologiczna PiS i Kremla jest oczywista, a Warszawa w tym scenariuszu odgrywa rolę rusofoba i eurofoba jednocześnie. Rząd PiS jest krytyczny wobec Moskwy, w rzeczywistości jednak rozbija spójność UE, co leży wyłącznie w jej interesie.
Rozbić Unię od środka
Zachód jest zdefiniowanym rywalem, żeby nie powiedzieć: wrogiem Rosji. Kremlowscy analitycy nazywają go „kolektywnym Zachodem”, bo składa się z USA, NATO oraz Unii. Z Waszyngtonem Moskwa szuka dialogu, sojusz stara się powstrzymywać, a Unię rozbić od środka. Ta trzecia z jednej strony jest najsłabsza, bo podatna na wpływy. Z drugiej stanowi zagrożenie, bo zaraża republiki byłego ZSRR marzeniem o dobrobycie i wolności. O ile groźba militarna jest namacalna i można jej przeciwdziałać, o tyle europejskie soft power, choć mniej widoczne, jest trwalsze. Temu czarowi uległy już republiki bałtyckie, szybko stając się częścią wspólnoty, a później Gruzja i Ukraina, co Rosja wciąż usiłuje zatrzymać – nawet za cenę wojny.
Władze na Kremlu są zresztą przekonane, że nadciąga kolejna, druga od czasu rozpadu imperium radzieckiego fala agresji na Rosję. Pierwszą w czasie pierestrojki przegrała, drugiej nie zamierza. Jest wprawdzie słabsza i nie ma takich zasobów ani możliwości co Zachód, zna jednak wszystkie słabe punkty wroga: to żądza zysku, naiwność i demokratyczne mechanizmy rządów.