Symptomatyczne, że po zabójstwie prezydenta Jovenela Moïse′a w jego własnej sypialni nie doszło do zamachu stanu. Nikt nie przejął po nim władzy, bo sam dawno jej już nie miał. Być może stąd jego starania o zmianę konstytucji, próby wzmocnienia uprawnień głowy państwa. Gdy w styczniu wygasł mandat dwóch trzecich senatu, zawiesił jego działalność, licząc, że uda mu się zlikwidować tę instytucję we wrześniowym referendum. Od tej pory dokonywał jednoosobowych decyzji w sprawie wszelkich nominacji. To wywołało protesty.
Dodatkowo opozycja uważała, że jego kadencja wygasła w lutym 2020 r., mimo że organizacje międzynarodowe w tym sporze przyznawały rację prezydentowi, a Sąd Najwyższy uznał, że jego mandat kończy się w lutym 2022 r. Rozdźwięk wynikał z odmiennej rachuby liczenia długości sprawowanej przez niego kadencji. Opozycja liczyła ją od czasu wygranych przez niego wyborów, on od faktycznego objęcia funkcji w lutym 2017 r.
Opozycja mu nie ufała, w jego działaniach dopatrując się dyktatorskich zapędów. W jego ugrupowaniu Tèt Kale toczyły się walki wewnętrzne, a on darł koty z lokalnymi oligarchami. Jego izolacja polityczna była faktem, a zwykli ludzie czuli, że ich oszukał. Obiecywał przecież bieżącą wodę i prąd dla wszystkich, tymczasem z każdym miesiącem życie na wyspie zamieniało się w coraz gorsze piekło.
Czytaj też: Dwa oblicza Hispanioli
Pandemia, głód, wzrost cen
On sam przyznał, że kraj zmarnował szansę na zmianę, jaką zagwarantowały pieniądze płynące z całego świata po trzęsieniu ziemi w styczniu 2010 r.