Dziś mija rok od czasu sfałszowania wyborów, po których zaczęły się największe protesty w historii Białorusi. Nie tak to sobie białoruski dyktator wyobrażał. Rządzący trzecią dekadę i kontrolujący prawie wszystko w kraju Aleksandr Łukaszenka miał po raz kolejny przedłużyć swoją władzę. Tak jak przed każdymi poprzednimi wyborami wyaresztował konkurentów politycznych i myślał, że jest bezpieczny. Czuł się tak pewnie, że postanowił jeszcze ośmieszyć opozycję. Zgodził się na rejestrację żony jednego z aresztowanych kandydatów Siarhieja Cichanouskiego Swiatłany, skromnej nauczycielki bez żadnego doświadczenia w działalności publicznej. „Ta kura domowa”, jak mówił, miała tylko narobić sobie i opozycji wstydu.
Czytaj też: Babski triumwirat przeciw Łukaszence
Białorusini wypracowali swój styl
Wokół Cichanouskiej zjednoczyły się jednak najpierw sztaby aresztowanych konkurentów, a następnie społeczeństwo obywatelskie Białorusi. Okazało się, że ono istnieje, i to jak! Na wiece Cichanouskiej przychodzić zaczęły dziesiątki tysięcy ludzi. Ona sama i wspierające ją Maryja Kalesnikawa oraz Weranika Cepkała okazały się bardzo dobrymi mówczyniami. Za nimi stanął zespół doskonałych organizatorów, specjalistów od nowoczesnych technologii, grafików i doradców. Łukaszence najpierw nie chciało się w ogóle organizować kampanii, a jak już się publicznie pojawiał, to przypominało to organizacją kołchoz.