Te obrazy symbole tragicznych wydarzeń zamykają, niczym dwa nawiasy, dobiegający kresu 20-letni okres wojen Ameryki w krajach muzułmańskiego Orientu, bo oprócz Afganistanu był jeszcze Irak i dużo krócej – Syria, Libia i Jemen. Wojen niezakończonych happy endem.
Chaos i panika w Kabulu były reakcją na blitzkrieg talibów, którzy opanowali Afganistan w 10 dni po wycofaniu się amerykańskich wojsk i kapitulacji rządowej armii. 15 tys. Amerykanów cywilów i co najmniej kilkadziesiąt tysięcy Afgańczyków, którzy współpracowali z nimi w różnych rolach i którym grozi zemsta zwycięzców, znalazło się w pułapce, na łasce talibów. Przepuszczają oni obywateli USA, ale zablokowali drogę na lotnisko miejscowym. Do 27 sierpnia udało się ewakuować z Kabulu ponad 100 tys. osób, wśród afgańskich pomocników innych państw, ale z prowincji dochodzą już wieści o egzekucjach. Waszyngton przyznaje, że nie wie, ilu właściwie Amerykanów jest jeszcze w Afganistanie, i nie gwarantuje nikomu bezpiecznej ucieczki.
Wojska USA, w liczbie ok. 3,5 tys., na rozkaz Joe Bidena wyjechały z Afganistanu w pośpiechu, opuszczając pod osłoną nocy bazę lotniczą w Bagram – która mogłaby służyć za drugą drogę ucieczki. Do Kabulu wysłano teraz 6 tys. amerykańskich żołnierzy, którym nie wolno ryzykować konfrontacji z talibami poza lotniskiem i rozszerzonym wokół niego „obwodem bezpieczeństwa”. Prezydent liczy, że talibowie dotrzymają słowa i pozwolą Amerykanom wyjechać. A ich afgańscy pomocnicy? „Postaramy się ich uratować” – brzmi odpowiedź Pentagonu.
Żołnierze do domów
Biden nie chce słyszeć, że styl, w jakim Ameryka wycofała się z Afganistanu, kompromituje supermocarstwo. Nie przyznaje się do błędu, bo „nie mogło być inaczej”. Brak przygotowania ewakuacji wyjaśnia zaskoczeniem: nie spodziewał się, że armia afgańska podda się tak szybko – chociaż wcześniej zapewniał, że zajęcie kraju przez talibów jest „nieprawdopodobne”.