Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Świat

Talibowie pokazują swój rząd. Nie spełnili obietnic

Rzecznik talibów Zabihullach Mudżahid ogłosił powstanie nowego rządu. Rzecznik talibów Zabihullach Mudżahid ogłosił powstanie nowego rządu. Stringer / Reuters / Forum
Nowy rząd talibów nie jest „inkluzywny”, jak zapowiadali. Nie ma w nim oczywiście kobiet. Nie udowadnia choćby symbolicznie, że talibom udało się przyciągnąć dawne elity do swojej władzy.

Talibowie nie byli na to przygotowani. Kiedy 15 sierpnia uciekł z kraju prezydent Aszraf Ghani, a siły rządowe przestały istnieć, oni weszli do wszystkich najważniejszych miast w Afganistanie w tempie zaskakującym najbardziej chyba dla nich samych. Po meandrach administracyjno-politycznych zajętego przez ich bojowników Kabulu poruszali się niezdarnie i niepewnie. Owszem, zapowiadali, że chcą rządzić dla dobra wszystkich Afgańczyków, że chcą „inkluzywnego” rządu, a więc takiego, w którym zasiądą inne afgańskie stronnictwa. Co prawda na lotnisku w Kabulu wciąż jeszcze panowali Amerykanie w pośpiechu wywożący swoich obywateli, afgańskich współpracowników, dyplomatów i żołnierzy, ale nowa rzeczywistość – talibowie u władzy, zaskoczyła ich w tym samym stopniu, co wszystkie strony afgańskiego konfliktu. 17 sierpnia rzecznik talibów Zabihullach Mudżahid zapowiedział, że nowy rząd powstanie „na dniach”, co jednak wydłużyło się do kolejnych tygodni. Trwały w tym czasie również negocjacje pomiędzy talibami i pozostającymi w Kabulu ważnymi politykami nieistniejącej już demokratycznej republiki: Hamidem Karzajem i Abdullahem Abdullahem, którzy mieli zapewnić nowej afgańskiej władzy wizerunek „inkluzywności”.

Czytaj też: Afganistan. Widmo kryzysu migracyjnego

Podziały wśród zwycięzców

Ale chyba większą przeszkodą do sformowania rządu były podziały wśród samych zwycięzców. Pasztuni, tworzący w większości ruch talibski, dzielą się na dwie gałęzie narodowe: Gilzajów ze wschodu Afganistanu i Durranich z południa. Ci drudzy to lud, który rodził dawnych szachów i królów całego kraju. Gilzaje natomiast kojarzeni byli z pograniczem z Indiami, a później Pakistanem, co sprawiało, że bardziej przesiąknęli walecznością i radykalizmem pogranicza.

Obie gałęzie pasztuńskie reprezentowały dwa skrzydła talibów: Durrani to w przybliżeniu politycy i wojskowi, Gilzaje to radykalni górale z pogranicza. Ci pierwsi zdają się obecnie przeważać, choć nieco zaskakujący wybór mało znanego mułły Hassana Achunda na premiera, wskazuje, że stronnictwa miały problem z uzyskaniem przewagi.

Czytaj też: Dramatyczne sceny na lotnisku w Kabulu

Mułła na czele rządu talibów

Hassan Achund, mułła z Kandaharu, będzie „raisem” nowego państwa, czyli jego przywódcą – albo premierem według światowych standardów. Pochodzi właśnie z gałęzi Durranich, urodził się pod Kandaharem i miał być wśród członków założycieli pierwszej generacji talibów skupionych wokół emira wiernych mułły Mohammada Omara. To postać stosunkowo nieznana zewnętrznym obserwatorom, miał dotychczas pełnić funkcje przywódcze w Szurze Rehbari, radzie przywódców ruchu. Uznaje się go za lidera religijnego bliskiego maulawiemu Hajbatullahowi Achunzadzie, obecnemu emirowi wiernych i religijnemu przywódcy talibów od 2018 r.

Achunzada to również Durrani z klanu Nurzaj z miasta Kandahar, centrum talibskiego życia od 25 lat. Najprościej byłoby napisać, że niewiele wiadomo o nim samym jako przywódcy ruchu. Podobno jest biegłym w piśmie uczonym islamskim. Podobno sprawy religijne konsultowali z nim poprzednicy: emir wiernych Omar oraz jego krótkotrwały następca, zabity w ataku drona w 2015 r. Achtar Mansur. Podobno również mułła Jakub, syn Omara, osobiście domagał się, by w 2016 r. Achunzada został nowym emirem. Najbardziej dramatyczną i pewną-niepewną opowieścią o Achunzadzie jest to, że posłał własnego syna Abdur Rahmana jako fedajkina na śmierć samobójczą w 2017 r. przeciwko bazie afgańskich komandosów w Helmandzie. Z jedynego opublikowanego przez talibów zdjęcia uśmiecha się dobrotliwie. Podobnie jak jego poprzednik Omar Achunzada unika publicznego pokazywania się i prawdopodobnie pozostanie w Kandaharze, stolicy duchowej Durranich i aspirujących do władzy nad całym krajem talibów.

Czytaj też: Polacy wracają z Afganistanu. Jaki jest bilans tej wiecznej wojny?

Braciszek zastępcą emira

Najlepiej znany z nich jest mułła Abdul Ghani, zwany Baradarem (w paszto to „Braciszek”), który będzie zastępcą raisa, czyli wicepremierem. Pochodzi z południowej prowincji Uruzugan i był jednym z przybocznych emira wiernych Omara, który nadał mu zresztą ten przemiły przydomek. To on odpowiada za politykę talibów i przewodził od 2018 r. ich „ambasadzie” w Katarze, gdzie negocjował z Amerykanami warunki zakończenia konfliktu. Uchodzi za przywiązanego do tradycji plemiennych, uzdolnionego negocjatora i budowniczego koalicji wewnątrz ruchu składającego się ze skomplikowanych sieci zależności i podległości. Jego umiarkowania nie zmieniły nawet twarde warunki pakistańskiego więzienia, w którym zamknęły go pakistańskie służby ISI wraz z amerykańską CIA. ISI mocno Baradara upokorzyło, pokazując go od czasu do czasu publicznie otępionego narkotykami. Robili to, ponieważ Baradar myślał o dogadaniu się z Amerykanami już wcześniej i Pakistańczycy chcieli pokazać, że wciąż dyrygują całym ruchem i sytuacją w Afganistanie.

Wyszedł na wolność w 2018 r., kiedy Amerykanie pod wodzą Donalda Trumpa na serio zabrali się do negocjowania z talibami swojego wyjścia. Jak się okazało, Baradar oprócz umiarkowania posiadł również dobry wgląd w amerykańską politykę i zrozumiał, że wyjście wojsk jest kwestią czasu, a nie warunków. Z pozornie trójstronnych negocjacji – między talibami, USA i rządem w Kabulu, wyeliminował więc rząd, co było na rękę Amerykanom. I administracja Trumpa, i następcy mieli dosyć prezydenta Aszrafa Ghaniego, który nie potrafił nawet zapanować nad własnym gabinetem, a co dopiero wziąć udział w poważnych negocjacjach pokojowych. Baradar, obiecując Amerykanom spokój do czasu ich wycofania, znalazł się więc w pozycji jedynego poważnego Afgańczyka, z którym Amerykanie rozmawiali o sprawie dla nich najważniejszej.

Czytaj też: Polacy wracają z Afganistanu. Jaki jest bilans tej wiecznej wojny?

Najgorszy sort rodu

Drugą gałąź pasztuńskiej narodowości reprezentują Gilzaje, potomkowie plemion pogranicza. Spośród nich w nowych władzach wyróżnia się Siradżuddin Hakkani, który zgodnie z oczekiwaniami będzie kierował sprawami wewnętrznymi. Z rodziny Hakkanich pochodzi szereg znakomitych osobistości: poetów, uczonych i dyplomatów – zarówno w Afganistanie, jak i Pakistanie, ale akurat Siradżuddin jest najgorszym sortem tego rodu. Podobnie jak jego ojciec Dżalaludin patronował związkom talibów z Al-Kaidą i kierował organizacją, która w ostatnich 20 latach dokonała krwawych zamachów samobójczych na afgańskich polityków, hinduskich dyplomatów i koalicyjnych żołnierzy. Ma na rękach krew setek ludzi, Amerykanie za jego schwytanie oferują 5 mln dol., a teraz będzie zarządzał bezpieczeństwem wewnętrznym Afganistanu.

Ministrem spraw zagranicznych zostanie Amir Chan Mottaki, który w przeszłości sprawował funkcje ministra ds. kultury emiratu i przewodził negocjacjom z ONZ w latach 90. ubiegłego stulecia. W 2001 r. uciekł do Peszawaru i związał się z klanem Hakkanich, początkowo posiadających własną, konkurencyjną do Szury Rehbari, radę przywódczą. W 2020 r. powrócił do przestrzeni publicznej i fetował podpisanie porozumienia z Amerykanami w Katarze. Przez chwilę wymieniany był nawet jako możliwy rais, choć zdaje się, że jego kariera poświęcona została na ołtarzu tymczasowej zgody między oboma skrzydłami talibów.

Czytaj też: Afganistan po zamachu w Kabulu. Zło się odradza

Na czele służb były więzień Guantanamo

Z Gilzajów pochodzi również Abdul Haq Wasiq, urodzony we wschodniej prowincji Ghazni. Będzie kierował służbami specjalnymi emiratu, do niedawna zwanymi Dyrektoriatem Bezpieczeństwa. Wiadomo o nim tyle, że 12 lat spędził w amerykańskim więzieniu Guantanamo po tym, jak złapano go na komunikacji z bojownikami Al-Kaidy w Kunduzie. Wyszedł w 2014 r. jako jeden z „piątki z Guantanamo” wymienionych na porwanego przez Hakkanich amerykańskiego żołnierza Bowe Bergdahla. Podobnie jak za pierwszego Emiratu zna się na wywiadzie. Można z dużym prawdopodobieństwem założyć, że będzie utrzymywał zażyłe kontakty z pakistańskimi służbami specjalnymi ISI, tak jak robił to dawniej.

Rodzina Hakkanich obsadziła również ministerstwa edukacji, repatriacji oraz telekomunikacji. To ważne ośrodki kierowania afgańskimi nastrojami społecznymi. Abdul Baki Hakkani, nowy minister nauki, już zapowiedział rozdzielenie klas żeńskich od męskich oraz separację płci na uniwersytetach.

Jaka waluta w Afganistanie?

Jednym z niewielu nie-Pasztunów w rządzie będzie odpowiedzialny za gospodarkę Din Mohammad Hanif, Tadżyk z północnej prowincji Badachszan. W pierwszym Emiracie krótko pełnił funkcję ministra planowania, cokolwiek miało to oznaczać w tamtym rządzie, całkowicie opartym na zewnętrznej pomocy finansowej.

W obliczu głębokiego kryzysu ekonomicznego dawne doświadczenie nie zda mu się na wiele. W sprawach finansów będzie go wspierał mułła Idris, nowy szef Banku Afganistanu, który musi opanować upadek afgani. Możliwe, że Afgańczycy w obliczu załamania waluty zwrócą się ponownie ku pakistańskiej rupii, którą dość swobodnie posługiwali się aż do około 2010 r.

Puste obietnice talibów

Nowy rząd talibów nie jest „inkluzywny”, jak zapowiadali. Nie ma w nim oczywiście kobiet. Nie udowadnia choćby symbolicznie, że talibom udało się przyciągnąć dawne elity do swojej władzy. Powstał z opóźnieniem i jest objawem zaskoczenia własnym zwycięstwem. Sprawia wrażenie rządu tymczasowego, satysfakcjonującego przede wszystkim wewnętrzne ambicje liderów, a nie rządu gotowego do podjęcia wyzwań współczesnego Afganistanu.

Talibowie, pomimo szlifowania wizerunku, pokazywania się z kobietami, zapewnień o chęci uznania międzynarodowego, po prostu rzucili się na stanowiska, których znaczenie jest na razie symboliczne. Najwyraźniej teraz liczy się sam pobyt w Kabulu, gdzie wciąż wykuwa się porozumienie z pozapasztuńską opozycją i gdzie będzie decydować się przyszłość ruchu, uzależniona od zewnętrznego wsparcia. Swoje stanowisko wobec nowej władzy muszą wyrazić zewnętrzni gracze – Pakistan na razie wysłał do Kabulu szefa swoich służb specjalnych, by dopilnował, żeby za bardzo się nie pokłócili. Jakieś wsparcie finansowe muszą zapowiedzieć Arabia Saudyjska, Emiraty oraz Katar, jeden z nowych ważnych graczy na afgańskiej scenie. Kryzys społeczny i ekonomiczny, rodzące się protesty społeczne w miastach oraz chwilowo tylko pokonana partyzantka antytalibska spadną za chwilę na ramiona zaskoczonych swoim zwycięstwem mułłów ministrów.

Czytaj także: Afganistan zawalił się w 10 dni. Jak to się stało?

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Kraj

Kaczyński się pozbierał, złapał cugle, zagrożenie nie minęło. Czy PiS jeszcze wróci do władzy?

Mamy już niezagrożoną demokrację, ze zwyczajowymi sporami i krytyką władzy, czy nadal obowiązuje stan nadzwyczajny? Trwa właśnie, zwłaszcza w mediach społecznościowych, debata na ten temat, a wynik wyborów samorządowych stał się ważnym argumentem.

Mariusz Janicki
09.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną