Trudno znaleźć na mapie świata kraj, w którym tego typu decyzja wywołałaby podobne trzęsienie ziemi w debacie publicznej. Meksyk, który pozostaje wciąż jednym z bastionów katolicyzmu i społecznego konserwatyzmu na półkuli zachodniej, skutecznie opiera się trendom liberalizacji norm społecznych i przede wszystkim – pozostaje miejscem szalenie niebezpiecznym dla kobiet, od wtorku oficjalnie nie postrzega aborcji jako zbrodni.
Prawo, które istniało od 90 lat
Według dotychczasowych ram prawnych, podobnie jak w większości krajów Ameryki Łacińskiej, usunięcie ciąży było nie tylko nielegalne, ale często kończyło się karą więzienia dla kobiety, która się go dopuściła. Władze federalne dokonały oficjalnej penalizacji aborcji w 1931 r., wprowadzając kary w dużej mierze obowiązujące do czasów obecnych: od jednego do trzech lat pozbawienia wolności dla osób dokonujących zabiegu za zgodą ciężarnej kobiety (oraz dla niej samej), do sześciu lat – jeśli zabieg przeprowadzono bez jej zgody.
Wtorkowa decyzja Sądu Najwyższego przeniosła meksykańskie prawo znacznie bliżej współczesnych realiów. SN rozpatrywał przypadek z 2018 r. dotyczący aborcji w północnym stanie Coahuila, wzdłuż granicy ze Stanami Zjednoczonymi. To jedna z tych części kraju, która nie tylko rygorystycznie przestrzegała zakazu aborcji, ale też ścigała kobiety za jej dokonanie. Bo żeby dobrze zrozumieć znaczenie wtorkowego wyroku, regulacje aborcyjne w Meksyku trzeba prześledzić znacznie dokładniej niż na poziomie federalnym. W praktyce bowiem prawo aborcyjne mocno różniło się pomiędzy poszczególnymi stanami, zarówno pod względem teorii, jak i sposobu jego praktykowania.