Joe Biden podkreślał wagę demokracji jako systemu najlepiej gwarantującego postęp ludzkości, kardynalne znaczenie sojuszy i konieczność współpracy między narodami w rozwiązywaniu globalnych problemów. Jednak dotychczasowa polityka międzynarodowa amerykańskiego prezydenta, jak wypomnieli mu komentatorzy, nie do końca potwierdza zgodność wypowiedzianych przez niego w ONZ słów z czynami.
Koniec wojen, czas na demokrację
Biden powiedział, że świat jest „w przełomowym momencie swej historii”, przypominając nękające go globalne kryzysy: grożącą katastrofalnymi skutkami zmianę klimatu, pandemię koronawirusa, nierówności materialne w poszczególnych krajach i między nimi, terroryzm, używanie cybertechnologii do agresywnych celów oraz regres demokracji w wielu regionach. „To decydująca dekada”, alarmował. Aby sprostać tym wyzwaniom, oświadczył z naciskiem, kraje muszą współpracować, i to współpracować „jak nigdy przedtem”.
Stany Zjednoczone pod jego kierownictwem, kontynuował, wzmocniły więzi z sojusznikami nadwerężone wskutek unilateralnej polityki Trumpa. „Wróciliśmy do rozmów na międzynarodowych forach”, powiedział, przypominając o ponownym przystąpieniu USA do porozumienia paryskiego w sprawie zmian klimatycznych i krokach swojej administracji na rzecz zmniejszenia emisji gazów cieplarnianych. Ameryka – podkreślił także – pomaga biednym krajom w walce z głodem i przeznaczy na ten cel 10 mld dol.
Prezydent zaoferował także gałązkę oliwną rywalom i nieprzyjaciołom USA. Powiedział, że Stany „nie szukają nowej zimnej wojny” i są otwarte na wznowienie umowy nuklearnej z Iranem. Ani razu nie wymienił z nazwy Chin, ale wzmianka o potrzebie „swobody żeglugi” – w domyśle: na Morzu Południowochińskim – i o prawach człowieka nie pozostawia wątpliwości, że mówiąc o ewentualności zimnej wojny, miał na myśli