Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Świat

Pierwsze wystąpienie Bidena w ONZ. Piękne słowa, a gdzie czyny?

Prezydent USA Joe Biden w ONZ Prezydent USA Joe Biden w ONZ Cia Pak / United Nations
W swoim pierwszym przemówieniu na dorocznej sesji Zgromadzenia Ogólnego ONZ w Nowym Jorku Joe Biden przedstawił wizję świata i miejsca w nim Ameryki zasadniczo odmienną niż wizja jego poprzednika Donalda Trumpa.

Joe Biden podkreślał wagę demokracji jako systemu najlepiej gwarantującego postęp ludzkości, kardynalne znaczenie sojuszy i konieczność współpracy między narodami w rozwiązywaniu globalnych problemów. Jednak dotychczasowa polityka międzynarodowa amerykańskiego prezydenta, jak wypomnieli mu komentatorzy, nie do końca potwierdza zgodność wypowiedzianych przez niego w ONZ słów z czynami.

Koniec wojen, czas na demokrację

Biden powiedział, że świat jest „w przełomowym momencie swej historii”, przypominając nękające go globalne kryzysy: grożącą katastrofalnymi skutkami zmianę klimatu, pandemię koronawirusa, nierówności materialne w poszczególnych krajach i między nimi, terroryzm, używanie cybertechnologii do agresywnych celów oraz regres demokracji w wielu regionach. „To decydująca dekada”, alarmował. Aby sprostać tym wyzwaniom, oświadczył z naciskiem, kraje muszą współpracować, i to współpracować „jak nigdy przedtem”.

Stany Zjednoczone pod jego kierownictwem, kontynuował, wzmocniły więzi z sojusznikami nadwerężone wskutek unilateralnej polityki Trumpa. „Wróciliśmy do rozmów na międzynarodowych forach”, powiedział, przypominając o ponownym przystąpieniu USA do porozumienia paryskiego w sprawie zmian klimatycznych i krokach swojej administracji na rzecz zmniejszenia emisji gazów cieplarnianych. Ameryka – podkreślił także – pomaga biednym krajom w walce z głodem i przeznaczy na ten cel 10 mld dol.

Prezydent zaoferował także gałązkę oliwną rywalom i nieprzyjaciołom USA. Powiedział, że Stany „nie szukają nowej zimnej wojny” i są otwarte na wznowienie umowy nuklearnej z Iranem. Ani razu nie wymienił z nazwy Chin, ale wzmianka o potrzebie „swobody żeglugi” – w domyśle: na Morzu Południowochińskim – i o prawach człowieka nie pozostawia wątpliwości, że mówiąc o ewentualności zimnej wojny, miał na myśli konflikt z Pekinem. Biden zawsze stara się unikać ostrej retoryki wobec Państwa Środka i określa je nie jako wroga, lecz „strategicznego konkurenta”. „Wojskowa potęga Ameryki musi być narzędziem ostatecznym” – oświadczył w ONZ. Wcześniej przedstawiciele administracji zaznaczali, że przemówienie prezydenta będzie oznajmieniem „końca okresu wojen i początku okresu dyplomacji”.

Czytaj też: Bidenland. Jak Biden chce zmienić Amerykę?

USA stawiają na sojusze. Czy na pewno?

Przesłanie Bidena w ONZ kontrastowało z tym, co robił, a zwłaszcza mówił jego poprzednik. Prezydent potwierdził niejako swoje deklaracje, że Ameryka jako supermocarstwo znowu czuje się współodpowiedzialna za świat, odchodzi od unilateralizmu Trumpa, docenia wagę sojuszy i gotowa jest kooperować z innymi krajami. Nie widzi świata jako areny o sumie zero, gdzie hegemon musi dbać wyłącznie o swoje egoistyczne interesy, tylko jako scenę, na której „nasz sukces zależy także od sukcesu innych”. Docenia znaczenie demokracji i praw człowieka. Poza tym, o ile Trump, nawiązując do frazeologii Ronalda Reagana, mówił o dążeniu do „pokoju przez siłę” i podkreślał potęgę wojskową USA, o tyle Biden podkreślił, że „siła militarna nie powinna być rozwiązaniem każdego problemu”.

Jednak zapewnienia Bidena, że będzie wzmacniał sojusze i współpracę między państwami, co mówił już na szczycie G7 w czerwcu, brzmią dość pusto w świetle tego, jak w praktyce zachowuje się wobec przyjaciół. Decyzję o całkowitym wycofaniu wojsk z Afganistanu podjął bez konsultacji z innymi członkami NATO, którzy także mieli kontyngenty w tym kraju. Sam pospieszny odwrót, którego datę wyznaczono z motywów politycznych – żeby pochwalić się zakończeniem wojny w 20. rocznicę ataku terrorystycznego 11 września 2001 r. – pozostawiając w Afganistanie dziesiątki tysięcy mieszkańców tego kraju, którym grozi zemsta za współpracę z Amerykanami, podważył wiarygodność Ameryki jako sojusznika.

Czytaj też: Wyścig zbrojeń ruszył z kopyta

Kłótnia z Francją, pominięcie Polski

W ostatnich dniach doszło do bezprecedensowej kłótni USA z Francją – najstarszym sprzymierzeńcem Ameryki – która ma do administracji Bidena pretensję, że doprowadziła do unieważnienia jej umowy z Australią na dostawę łodzi podwodnych przeznaczonych do odstraszania Chin. Francuskie łodzie z tradycyjnym napędem mają być zastąpione przez łodzie z cichszym napędem nuklearnym, dzięki któremu będą trudniejsze do wykrycia dla Chińczyków. Strategia powstrzymania uzasadnia taką zmianę, ale dokonano jej za plecami Francuzów, nie uprzedzając ich o tym wcześniej ani nie próbując wypracować jakiegoś kompromisowego rozwiązania, które umożliwiłoby udział Francji w dealu.

Innym przykładem lekceważenia sojuszników może być potraktowanie Polski w sprawie kontestowanego przez nią gazociągu Nord Stream 2. Ekipa Bidena nie zastosowała ostrzejszych sankcji na jego budowniczych, uzasadniając to tym, że ukończenie rury jest już przesądzone i dodatkowe sankcje popsułyby stosunki USA z Niemcami. Można by dodać: popsułyby także stosunki z Rosją, i tak już złe, ale których pogorszenia Waszyngton wyraźnie się obawia. Decyzję i sposób jej realizacji krytykują w USA tacy dyplomaci jak Daniel Fried. – Z Polską należało przynajmniej sprawę wcześniej i lepiej przekonsultować – powiedział „Polityce” były ambasador w Warszawie.

Nadal rządzi „America First”

Przykładów, że administracja Bidena nie za bardzo liczy się z sojusznikami, jest więcej. Utrzymała poza tym protekcjonistyczne taryfy celne w handlu z krajami Unii Europejskiej. W ogóle jej polityka zagraniczna – uważają niektórzy komentatorzy w USA – różni się od polityki Trumpa głównie w warstwie retoryki, natomiast niewiele w gruncie rzeczy odbiega od niej w warstwie czynów.

Inny przykład to zachowanie przez Bidena sankcji na Kubę, zniesionych przez Baracka Obamę. Przyczyną jest fakt, że polityką międzynarodową obecnej ekipy rządzącej w Waszyngtonie kierują w ogromnym stopniu względy polityki wewnętrznej. W wypadku sankcji na Kubę jest to obawa przed narażeniem się popieranemu przez republikanów lobby imigrantów kubańskich na Florydzie – jednym z kluczowych stanów w wyborach.

W rezultacie, zauważają tacy amerykańscy publicyści jak Fareed Zakaria, daleki od prawicy – zasada „America First”, czyli jedno z czołowych haseł Trumpa i jego stronników, zagraniczną polityką amerykańską w jakimś sensie nadal rządzi. Za kadencji Bidena nazywa się tylko inaczej: „polityką dla klasy średniej”.

Czytaj też: Starcie USA–Chiny. Pół miliona ton dyplomacji

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Łomot, wrzaski i deskorolkowcy. Czasem pijani. Hałas może zrujnować życie

Hałas z plenerowych obiektów sportowych może zrujnować życie ludzi mieszkających obok. Sprawom sądowym, kończącym się likwidacją boiska czy skateparku, mogłaby zapobiec wcześniejsza analiza akustyczna planowanych inwestycji.

Agnieszka Kantaruk
23.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną