Wybory w Niemczech: słonie wyginęły
Wybory w Niemczech: SPD wygrało, słonie wyginęły
Niemcy wybrali. Choć jeszcze nie wiadomo, co i kogo. Nominalnie wygrała SPD i Olaf Scholz – socjaldemokratyczny minister finansów w ostatnim rządzie Angeli Merkel i teraz kandydat na kanclerza. 25,7 proc. to wprawdzie o 5,2 pkt proc. więcej niż w 2017 r. (choć na pełne dane trzeba będzie poczekać do policzenia głosów pocztowych), niemniej to nadal tylko smutny cień tych niebotycznych triumfów z lat 1972 i 1998, gdy SPD zgarniała ponad 40 proc. Jeszcze gorzej wypadła chadecja. Po 16 latach rządów „cesarzowej Europy”. 24,1 proc. (strata 8,8 pkt proc.) to upokarzająca zapaść. Nawet jeśli Armin Laschet brawurowo przesłania ten najgorszy wynik w dziejach CDU/CSU gotowością utworzenia rządu wraz z Zielonymi i liberałami.
Bo to ekolodzy z 14,8 proc. (zysk 5,9 pkt proc.) i FDP z 11,5 proc. (zysk 0,8) są prawdziwymi zwycięzcami tych wyborów. I będą sobie wybierać kanclerza. Przy czym wygląda nawet na to, że w lepszej sytuacji przetargowej będą ci arytmetycznie słabsi – liberałowie Christiana Lindnera niż Zieloni pod dwugłowym kierownictwem Annaleny Baerbock i Roberta Habecka.
Już sama noc wyborcza dała przedsmak nowej Bundesrepubliki. Dawno temu – jeszcze w bońskiej republice i w początkach berlińskiej – momentem szczytowym wieczoru była „runda słoni”. Po ogłoszeniu sondaży, trendu wstępnych wyników i komentarzach ekspertów szefowie chadecji i socjaldemokracji oraz FDP, a w latach 90. także Zielonych, szybko zarysowywali, kto z kim. Zwykle z góry wszystko było jasne. Tylko raz – w 1969 r. – zwycięska chadecja CDU pod przewodem kanclerza Kurta Georga Kiesingera została odepchnięta od władzy, ponieważ ten trzeci, FDP, skumał się z tym drugim – SPD, tworząc rząd Brandta-Scheela.
Podobnego manewru próbował w 2005 r.