Wybory parlamentarne w Czechach (głosowanie trwało od piątku do soboty) zakończyły się niespodziewanym zwycięstwem centroprawicowej koalicji SPOLU, która uzyskała 27,78 proc. Na drugim miejscu z wynikiem 27,13 proc. skończyła partia ANO, której założyciel i lider Andrej Babisz przez ostatnie cztery lata był premierem.
Czytaj też: Narodowe obalanie pomników w Czechach
Babisz traci sojuszników
Oficjalnie jego rząd był mniejszościowy, ale w rzeczywistości w kluczowych głosowaniach premiera popierali jego egzotyczni sojusznicy: skrajna lewica (komuniści) oraz radykalna, antyimigracyjna prawica SPD. Ten układ oraz pieniądze (Babisz jest jednym z najbogatszych oligarchów w kraju) wystarczyły, by podporządkować sobie w zasadzie cały aparat państwowy. W ostatnim półroczu władza metodą drobnych kroków zaciskała pętlę wokół mediów publicznych, których niezależna pozycja to w zasadzie ostatnie, co różni Czechy od Polski czy Węgier.
Tymczasem Babisz nie dość, że zyskał mniej głosów od konkurencji, to w dodatku stracił sojusznika. Po raz pierwszy od 1989 r. do parlamentu nie dostali się komuniści. To prawdziwa sensacja. Była to ostatnia w Europie Środkowej niezreformowana, marksistowska, prokremlowska i prochińska partia, odwołująca się do dawnego systemu. Przez lata spodziewano się, że wyborcy komunistów – głównie emeryci – w końcu wymrą. Ale stało się inaczej: wyborców odebrał im Babisz.
Szczególnie w ostatniej fazie kampanii zwracał się on coraz bardziej ku ekstremom, krytykował Zachód, Unię Europejską, straszył imigrantami.