Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Świat

Chińska strategia „zero-covid”. Nawet jeden chory to o jednego za dużo

Anyang. Lockdown obowiązuje od 10 stycznia między innymi tutaj. Anyang. Lockdown obowiązuje od 10 stycznia między innymi tutaj. Ma Xiaoran/Xinhua News / East News
Chiny wciąż stosują politykę „zero-covid” z gwałtownymi i całkowitymi lockdownami miast. I nie przestaną. W zeszłym roku z powodu koronawirusa zmarły tu tylko dwie osoby. Jakim kosztem?

Od 22 grudnia 13 mln mieszkańców Xi’an w centralnych Chinach praktycznie nie może opuszczać mieszkań bez pozwolenia. Od 4 stycznia podobne ograniczenia obowiązują w Yuzhou (ponad milion mieszkańców), a od 10 – w pięciomilionowym Anyang. Ścisłe lockdowny dotyczą też niektórych dzielnic Shenzhen, pozamykane są szkoły w Hangzhou.

Polityka „zero-covid”. Ochrona i kontrola

W Yuzhou lockdown został nałożony nagle po wykryciu zaledwie trzech bezobjawowych przypadków. W Anyang – po stwierdzeniu 58 infekcji, w tym dwóch wariantem omikron. W Xi’an, gdy miasto zostało zamknięte, dziennie potwierdzano ok. 150 nowych zachorowań. W Tianjin władze nakazały przetestować wszystkich 14 mln mieszkańców po zidentyfikowaniu 20 przypadków. W szanghajskim Disneylandzie zamknięto ponad 30 tys. gości, żeby ich przebadać, bo zachorowała osoba, która odwiedziła park rozrywki dzień wcześniej.

To efekt stosowanej bez wyjątku polityki „zero-covid”. Władze Chin otwarcie mówią, że jeden przypadek to o jeden za dużo. Reakcje są dostosowane do sytuacji – czasem to lockdown, czasem masowe testowanie – ale cel zawsze ten sam. Choć eksperci nie mają wątpliwości, że na dłuższą metę ta strategia nie może być skuteczna, to Pekinowi niezwykle ciężko będzie się z niej wycofać. Rządzący hipokryci mogą mówić, że chodzi o ochronę życia obywateli, w praktyce to po prostu wygodne narzędzie kontroli i podbijania nacjonalistycznego bębenka.

Czytaj też:

  • Chiny
  • covid-19
  • koronawirus w Chinach
  • Reklama