Świat

Pamięć Holokaustu. „Rozstrzeliwać 938 Żydów na godzinę”

Richard Heydrich, inicjator konferencji w Wannsee Richard Heydrich, inicjator konferencji w Wannsee Everett / Forum
Niemcy prześwietlają rodzinne i pokoleniowe uwikłania w nazizm i zbrodnie wojenne. Pytają o odpowiedzialność urzędników oraz wykonawców mordów. 27 stycznia to Międzynarodowy Dzień Pamięci o Ofiarach Holokaustu.

W 80. rocznicę konferencji w Wannsee w berlińskiej willi, gdzie przedstawiciele najwyższych instancji partyjnych, policyjnych i ministerialnych III Rzeszy uzgadniali koordynację „ostatecznego rozwiązania kwestii żydowskiej”, telewizja ZDF wyemitowała dwa dokumenty. „Konferencja w Wannsee” pokazywała biurokratycznych administratorów ludobójstwa. A „Całkiem normalni mężczyźni” – bezpośrednich wykonawców, policjantów taśmowo rozstrzeliwujących tysiące cywilów przeznaczonych do wyniszczenia.

Telewizyjne rekonstrukcje wydarzeń są częścią polityki historycznej. Oba filmy są dostępne w mediatece ZDF. Opublikowano też wskazówki metodyczne, jak je omawiać na lekcjach. Gazety publikują wywiady z twórcami, a recenzenci roztrząsają pułapki nieuchronnego łączenia faktów z fikcją, jako że dokumentacje, opierając się na skrótowych protokołach, zeznaniach i strzępach wspomnień, z jednej strony „odtwarzają” historyczne postaci, z drugiej „wmyślają” je w nasze czasy. Niekiedy aktorzy starają się skopiować sfilmowane czy opisane kiedyś odruchy pierwowzorów, w istocie jednak twórcy kreują tylko własną wizję wydarzeń.

Marian Turski: Auschwitz nie spadło z nieba

O ofiarach nikt nie myśli

Recenzent „Frankfurter Allgemeine Zeitung”, porównując trzy dostępne w internecie wersje „Konferencji w Wannsee” – zachodnioniemiecką z 1984 r., brytyjską z 2001 i obecną – cierpko stwierdza, że żadna z nich nie oddaje charakteru inicjatora Reinhardta Heydricha z jego piskliwym, ale zarazem przerażająco ostrym głosem. Ponadto charakter rozmowy przypomina nie tyle ton zebrania w III Rzeszy, ile jakiejś dzisiejszej rady nadzorczej z wręcz komiksowymi zwrotami.

I ma zamierzony podtekst: w tej sali – komentuje Andreas Kilb – nie tylko rozdziela się kompetencje ludobójczego procederu, ale także rozstrzyga zmianę ustroju III Rzeszy „poprzez odbieranie władzy cywilnym przedstawicielom rządu za ich własną zgodą”. Po jednej stronie ustawionego w podkowę stołu reżyser usadowił mundury, a po przeciwległej – garnitury. Heydrich i Adolf Eichmann w środku sterują zebraniem, a szef Gestapo Heinrich Müller groźnie milczy, jakby tylko czekał na sprzeciw.

Niemniej w tym gronie technokratów władzy – w tym kilku doktorów prawa – pojawiają się zastrzeżenia. Bardziej techniczne niż moralne, gdy przedstawiciel Kancelarii Rzeszy wylicza, że na zaplanowane wymordowanie 11 mln Żydów trzeba by przez 488 dni rozstrzeliwać 938 z nich na godzinę, co demoralizowałoby strzelających. Ale o ofiarach ludobójstwa nie myśli. Także nie jest sprzeciwem „propozycja” Wilhelma Stuckarta, przedstawiciela ministerstwa spraw wewnętrznych, by kłopoty prawne i psychologiczne z „mieszańcami” zasłużonymi dla Niemiec, o których mogliby dopytywać krewni i znajomi, rozwiązać poprzez sterylizację, a nie „specjalne traktowanie” na Wschodzie.

Czytaj też: Jak walczyć z negowaniem Holokaustu

Między histerią a obojętnością

Reżyserem filmu jest 69-letni Matti Geschonneck, syn Erwina, byłego więźnia hitlerowskich obozów koncentracyjnych, a w NRD kultowego aktora brechtowskiego „Berliner Ensemble”. W wywiadzie dla „Süddeutsche Zeitung” tłumaczy, że „Konferencja w Wannsee” to film nie dokumentalny, lecz fabularny.

Aktorzy nie mieli „odgrywać nazistów”, żadnych stereotypów, bo i tak nie wiadomo, jak tamci się zachowywali. Ale nie byli potworami. W większości byli to wysocy urzędnicy, młodzi doktorzy prawa, karierowicze, 40-latkowie zachłyśnięci własną sprawnością działania. Traktujący innych jak towar do „zawagonowania”. Nie odpowiadają stereotypowi nazisty. Ale nie miejmy złudzeń – mówi Geschonneck – straszne jest to, że to my, ludzie. Prezentujemy tu historię, ale ona była rzeczywistością wielu rodzin. Także jego własnej. Wspomina, że jego samego ukształtował nie tyle komunista ojciec, ile stryj – jak się później dowiedział – nazista, członek SA. „I przy histerii z jednej, a obojętności z drugiej strony ta pozbawiona empatii normalność znów może rozkwitnąć”.

Czytaj też: Opowieść rabina, który przeżył kilka obozów

„Całkiem normalni mężczyźni”

Drugi rocznicowy film ZDF jest – mimo krótkich aktorskich wstawek – bardziej dokumentalny, ilustrowany zdjęciami i oparty na komentarzach historyków, jak Christopher Browning, autor głośnych „Zwykłych ludzi”, czy Harald Welzer, współautor „Żołnierzy. Protokołów walk, zabijania i umierania”. Film „Całkiem normalni mężczyźni” przedstawiał policjantów z hamburskiego batalionu rezerwy 101, którzy w 1942 r. zastrzelili dziesiątki tysięcy polskich Żydów.

Tylko nieliczni z nich byli zagorzałymi nazistami. Hamburg był przed 1933 r. „czerwony”. W liczącym 500 osób batalionie byli rzemieślnicy, piekarze, ale także akademicy po studiach prawniczych. Wysłani do Generalnego Gubernatorstwa, nie wiedzieli jeszcze, co ich czeka.

Przed pierwszą akcją w Józefowie ich popularny dowódca mjr Wilhelm „Papa” Trapp oświadczył, że otrzymał okropny rozkaz, którego on by nie wydał, ale musi być wykonany – likwidacji tysiąca Żydów. Kto nie czuje się na siłach, niech wystąpi, nie będzie żadnych konsekwencji. Zgłosiło się 12 osób – zostali odkomenderowani do obierania kartofli i czyszczenia latryn. Pozostali odprowadzali do lasu i zabijali: kobiety, dzieci, starców. Pierwsza masakra była dla nich wstrząsem psychicznym, potem przyszło otępienie, rozwydrzenie, popijawy i szykanowanie tych dwunastu.

Po wojnie tylko nielicznych „zwykłych mężczyzn” z batalionu 101 skazano na więzienie. Natomiast z 15 uczestników konferencji w Wannsee dwóch zginęło – Heydrich (w wyniku zamachu) i Roland Freisler (w bombardowaniu Berlina), trzech popełniło samobójstwo, dwóch powieszono, jeden – ten w filmie ostentacyjnie milczący „Gestapo Müller” – znikł. Najpewniej zginął w maju 1945 r. w Berlinie. Choć krążyły też plotki, że udało mu się uciec do Ameryki. A także – tak twierdził szef wywiadu SS Walter Schellenberg – że Müller pod koniec wojny nawiązał kontakt z Moskwą i został przez nią przejęty. I wreszcie siedmiu pozostałych skazano na kary od kilku do 25 lat więzienia, ale przedterminowo zwolniono. Jeden został doradcą kanclerza Konrada Adenauera ds. rosyjskich, a inny – czołowym rzecznikiem „bloku pozbawionych stron ojczystych i praw”, prekursora Związku Wypędzonych.

Czytaj też: Dla ocalałych Żydów to miejsce było jak cud

Inny proces norymberski

Rocznica konferencji w Wannsee to kwestia pamięci o winie bezpośrednich i pośrednich sprawców, ale także tak niemieckich, jak uniwersalnych mechanizmów prawnej i sprawczej perwersji totalitarnego państwa i społeczeństwa, które nie udźwignęło wolnościowej demokracji parlamentarnej.

Niemcy, którzy krytycznie patrzą na swoją przeszłość, nie tylko odświętnie prześwietlają rodzinne i pokoleniowe uwikłania w nazizm i zbrodnie wojenne. I często na zapiski, znane lub odkrywane dokumenty i zdjęcia nakładają domniemaną, ale możliwą fikcję literacką. Przykładem wydana kilka miesięcy temu „Obrona”, poruszająca powieść, a może raczej opowieść, 46-letniego Fridolina Schleya o kolejnym norymberskim procesie – z 1947 r. – w którym głównym oskarżonym był były sekretarz stanu w ministerstwie spraw zagranicznych Ribbentropa Ernst von Weizsäcker oraz przedstawiciele innych instytucji reprezentowanych na Konferencji w Wannsee, także jej uczestnicy.

Amerykański oskarżyciel Robert Kempner (do 1933 r. prawnik w pruskim resorcie spraw wewnętrznych), który odnalazł jedyny zachowany protokół z Wannsee w „procesie ministerstw”, domagał się skazania „sprawców zza biurka”. Obrońcą Weizsäckera – od 1938 r. członka NSDAP, a formalnie także SS przy sztabie Himmlera – był Helmut Becker, przyjaciel rodziny, także były członek partii, oraz najmłodszy syn oskarżonego Richard, przyszły prezydent Republiki Federalnej.

Schley rekonstruuje proces na podstawie nagrań, dokumentów i literatury przedmiotu – od pisanych w więzieniu podfryzowanych „Wspomnień” Ernsta, poprzez książki Richarda, po rozrachunkową analizę hitlerowskiego MSZ „Urząd i przeszłość – niemieccy dyplomaci w III Rzeszy”. Przebieg procesu opowiada z perspektywy Richarda, wmyśla się w jego obserwacje i reakcje na podpisy ojca i jego korekty w tekstach nazistowskich dokumentów wyrażających zgodę MSZ na deportację Żydów z państw zależnych od Berlina. Nie pasują mu one do zapamiętanego wizerunku ojca, jego krytycznych uwag o Hitlerze i nazistach.

Richard dostrzega sprzeczności i wykręty, jakoby od urzędników ministerialnych nic nie zależało, bo byli tylko „listonoszami w strasznych sprawach”, a tak naprawdę ich oportunizm był jedynie przykrywką dla „zapobiegania czemuś jeszcze gorszemu”. I ojcu brak wszelkiej empatii wobec ofiar, skrupulatność i punktualność to cnoty nadrzędne, a „zimny wychów” uczy samodyscypliny. Schlay ilustruje to sceną z wakacji Richarda w Tyrolu, kiedy to ojciec na środku pełnego pijawek jeziora wrzucił nieumiejącego pływać syna do zimnej wody, zmuszając go, by dotarł do brzegu.

Podkast „Passent & Passent”: Dzieciństwo w czasach Holokaustu

Spojrzeć prawdzie w oczy

Kempner stawia sekretarzowi zarzuty współwiny w przygotowaniu agresji i współudziału w zbrodni przeciwko ludzkości. Uważa, że wraz z wybuchem wojny sekretarz stanu powinien był ustąpić ze stanowiska, a nie parafować mord. Ernst von Weizsäcker przytacza listy znanych osobistości zaświadczające, że w 1938 r. w Monachium pokrzyżował plany Hitlera zajęcia całych Czech, że Ribbentrop go nie znosił, że pomagał ukrywającym się.

Ale na pytanie Kempnera, czy będąc w 1944 r. akredytowanym przy Watykanie, nawiązał kontakty z ruchem oporu, pada wyraźne „nie”. Zarzeka się, że nic nie wiedział o masowej likwidacji Żydów, ale znał raporty z działalności Einsatzgruppen w 1941 r. na terenach okupowanych. „W niczym nie brałem udziału, stawiałem totalny opór, całkowicie na granicy swoich możliwości” – cytuje Schley z akt.

Wyrok okazuje się łagodny – siedem lat. Amerykański sędzia uznał, że Ernst von Weizsäcker mimo wszystko opierał się reżimowi Hitlera, niemniej syn Richard już jako prezydent wygłosił 8 maja 1985 r. przemówienie, w którym wezwał do „spojrzenia prawdzie w oczy”, mówiąc też, że ci, którzy „mieli otwarte oczy i uszy”, nie mogli nie dostrzec „toczących się pociągów z deportowanymi”. Niemniej publicznie oceny roli ojca nie zmienił.

Sierakowski: Timothy Snyder o strachu przed prawdą

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Kraj

Śledztwo „Polityki”. Białoruska opozycjonistka nagle zniknęła. Badamy kolejne tropy

Anżelika Mielnikawa, ważna białoruska opozycjonistka, obywatelka Polski, zaginęła. W lutym poleciała do Londynu. Tam ślad się urwał. Udało nam się ustalić, co stało się dalej.

Paweł Reszka, Timur Olevsky, Evgenia Tamarchenko
06.05.2025
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną