Afera Credit Suisse. Wyszło na jaw, czyje fortuny przechowywał szwajcarski bank
W Polsce marka kojarzy się z ogromnymi centrami usług wspólnych, które od lat prowadzi w największych miastach. Globalnie to jeden z najbardziej wpływowych banków inwestycyjnych i korporacyjnych, absolutna pierwsza liga międzynarodowych finansów. Dlatego nawet najmniejszy wyciek poufnych danych z Credit Suisse wywołuje sejsmiczną falę i jeśli nie skandal, to przynajmniej niepokój w gabinetach możnych tego świata.
Czytaj też: Polskie pieniądze na Cyprze
Credit Suisse. Kto tu lokuje fortunę?
Nie inaczej było tym razem. Dokumenty dotyczące ok. 18 tys. rachunków bankowych, na których zdeponowano w sumie ponad 100 mld dol., pozyskała redakcja niemieckiego dziennika „Süddeutsche Zeitung”. Przekazał je anonimowy sygnalista z banku. Żeby uzmysłowić sobie skalę procederu, warto go wpisać w szerszy kontekst. Kwota, o której mowa w śledztwie, jest równa mniej więcej jednej szóstej polskiego PKB.
Niemieccy reporterzy podzielili się danymi z blisko 50 światowymi redakcjami i konsorcjum śledczym Organized Crime and Corruption Reporting Project. Wynika z nich, że Credit Suisse praktycznie od zakończenia II wojny światowej miał bardzo luźne, a co za tym idzie, niezgodne z przepisami podejście do prowadzenia prywatnych rachunków swoich najzamożniejszych klientów. Mówiąc dokładniej, nie sprawdzał, skąd pochodzą ich fortuny. A nawet jeśli to robił, to ignorował wątpliwości natury moralnej i prawnej. Proceder trwał kilka dekad – niektóre z kont założono jeszcze w latach 40. i prowadzono aż do połowy ubiegłej dekady.
Na pierwszy rzut oka nie powinno to może dziwić: szwajcarskie banki nawet w popkulturze czy stereotypach nie cieszą się specjalnie dobrą reputacją.