Takiej reakcji na Starym Kontynencie mało kto się spodziewał. Jeśli wszystko to, co ogłoszono w ciągu ostatnich kilku dni, zostanie zrealizowane, obudzimy się w nowej Unii Europejskiej. Potrzeba było jednak do tego największej wojny na kontynencie od dekad.
Już w pierwszych dniach rosyjskiej agresji Europa i Ameryka uzgodniły sankcje blokujące dostęp Rosji i jej firm do rynków finansowych, czyli zakaz kupowania ich obligacji i akcji. Zakazały też transferu kluczowych technologii związanych z przemysłem energetycznym i transportowym. W połowie tygodnia do listy sankcji personalnych, przede wszystkim zakazu wjazdu na teren UE i USA, obejmującej już ponad 700 osób z politycznych i gospodarczych elit Rosji, dopisano Władimira Putina oraz szefa rosyjskiej dyplomacji Siergieja Ławrowa, a także kilkudziesięciu Białorusinów, dowódców sił zbrojnych obu krajów.
Kolejne organizacje międzynarodowe ograniczają prawa Rosji: Rada Europy zawiesiła członkostwo Moskwy, UEFA przeniosła tegoroczny finał Ligi Mistrzów z Petersburga do Paryża. Kolejne kraje przyłączają się do Polski, Czech oraz Szwecji i odmawiają piłkarskich pojedynków z Rosją. Moskwa nie będzie też mogła wystawić swojego reprezentanta w konkursie Eurowizji.
Odcięte rozliczenia
Mocniejsze uderzenie – adekwatnie do rozwoju wydarzeń – zaczęło się w piątek. Na wirtualnym szczycie NATO liderzy państw członkowskich zapowiedzieli zwiększenie liczby żołnierzy na wschodniej flance Sojuszu, czyli głównie w Polsce i krajach bałtyckich. W konkluzjach ze szczytu ostatecznie odrzucono też wielokrotnie łamany przez Moskwę Akt stanowiący NATO–Rosja z 1997 r., który m.in. przewidywał zasadę nierozmieszczania „znaczących” sił we wzajemnym sąsiedztwie.
Ekonomiczna bomba nuklearna.